Simmons nie wróci w tym sezonie, czy to będzie sezon-porażka dla Nets?
Słodko-gorzka jest to końcówka sezonu dla Brooklyn Nets. Z jednej strony, po sezonie przepełnionym kontuzjami i innymi powodami, z których ich czołowi gracze nie mogli wejść na parkiet (do Ciebie piszę Kyrie), udało im się zapewnić sobie miejsce w Play-In, co oznacza, że jeśli nie powinie im się noga w dwóch meczach barażowych, zagrają w Playoffach. Tam będą groźni nawet dla wyżej rozstawionych ekip. Mogliby jednak być groźniejsi, gdyby dołączył do nich Ben Simmons. Tu jednak zaczynają się złe wieści. Trener Steve Nash oficjalnie ogłosił wczoraj, że Ben Simmons nie wróci już do gry w tym sezonie – nie będzie gotowy także na turniej Play-In. Problemy z plecami po całym sezonie spędzonym poza reżimem treningowym okazały się poważniejsze, niż pierwotnie zakładano.
Jeśli chodzi o powrót w trakcie Playoffów… Tu oficjalnych informacji nie ma. Jeśli jednak Simmons nie będzie gotowy do grania także w Playoffach, to w interesie Nets nie jest teraz komunikowanie tego. Jeśli Brooklyn przejdzie przez Play-In i trafi na kogoś bardzo silnego w pierwszej rundzie (a raczej trafi), to może się okazać, że Ben po prostu nie zdąży wrócić.
Z kibicowskiego punktu widzenia – szkoda. Zawsze chcemy oglądać zespoły w jak najsilniejszych składach. Dla Nets to duża strata, zwłaszcza biorąc pod uwagę ich najbardziej palące potrzeby w rotacji, czyli wysokich, mobilnych obrońców, którzy mogą stanąć naprzeciw Giannisów tej ligi. LaMarcus Aldridge i Andre Drummond są zbyt wolni, a Cameron Thomas i Bruce Brown to chyba nie ta półka. W ostatnich 15 meczach ofensywa Nets była na poziomie top5 ligi, ale defensywa była dopiero 14. w całej stawce. przełożyło się to na przeciętny bilans 8-7. Na ostatniej prostej sezonu regularnego zaczyna być chyba jasnym fakt, że Nets nie znajdują się w ścisłym gronie faworytów do tytułu. Nie są bez szans, ale do ścisłego topu może im zabraknąć właśnie po tej bronionej stronie. Warty przypomnienia jest fakt, że od 40 lat tylko raz mistrzostwo zdobył zespół, który nie był w top10 efektywności defensywnej. Byli to Warriors z sezonu 2017/18 z jedną z najlepszych ofensyw w historii, oraz 11. defensywą ligi (więc mało zabrakło). Nets mogą nie mieć tego, co pozwoli im przełamać tę świętą już niemal zasadę.
Bardzo dużo mówi się o tym, jak dużą porażką jest obecny sezon Los Angeles Lakers. Nie jest to kłamstwo – po ściągnięciu Russella Westbrooka jako trzeciego do duetu LeBron-Davis, bukmacherzy widzieli w Jeziorowcach drugą drużynę ligi pod względem szans na tytuł mistrzowski. Tymczasem Lakers najpewniej nie zagrają nawet w Play In. Nie zapominajmy jednak, że faworytami bukmacherów byli właśnie Nets. Wejście do Playoffów po zajęciu 10. miejsca raczej nie było szczytem ich marzeń, kiedy konstruowali tercet Kyrie-Harden-Durant. Pierwszy wypisał się z grania odmrażając sobie na złość uszy, drugiemu nie chciało się na tyle, by trzymać go w zespole, a trzeci… No on robił co mógł, ale mocno spowolniły go kontuzje.
„Szczerze mówiąc, czuję się, jakby nasz sezon wykoleił się przez moją kontuzję. Więc nie patrzę na to, jakbyśmy po prostu nie byli dobrą drużyną koszykówki. Po prostu nie było odpowiednio dużo ciągłości, kiedy mnie i Kyriego nie było w składzie. Tak właśnie było. Kiedy już jesteśmy wszyscy razem na parkiecie, podoba mi się to, co gramy.”
– Kevin Durant
Kiedy już jesteśmy wszyscy na parkiecie. To niestety była sytuacja niezmiernie rzadka. Teraz jednak słowo 'wszyscy’ w kontekście liderów Nets ograniczyć trzeba do duetu Kyrie-Durant. Panowie rozegrali wspólnie aż 40 meczów (z czego jednak aż 27 w zeszłym sezonie), więc coś ta o wspólnej grze wiedzą. Ich obecnie wychodząca na parkiet piątka, w której obok Irvinga i Duranta wychodzą Patty Mills, Seth Curry, Bruce Brown i Andre Drummond, rozegrała wspólnie ponad 100 minut i jest drugą najczęściej grającą piątką Nets w tym sezonie. Jakiś rodzaj trwałości pojawia się więc pod koniec sezonu. Niepocieszający jest fakt, że piątka ta notuje plus minus na poziomie zaledwie +0,9. To może nie skończyć się ani mistrzostwem, ani nawet udziałem w drugiej rundzie Playoffs, kiedy w pierwszej trafią na kogoś z czołówki. Może się okazać, że pierwotni faworyci bukmacherów do gry w Finale NBA, nie wyjdą nawet z pierwszej rundy. Taki to przewrotny jest sport.