Robert Skibniewski: W I lidze jest wiele fajnych historii

Robert Skibniewski: W I lidze jest wiele fajnych historii

Robert Skibniewski: W I lidze jest wiele fajnych historii
fot. Weegree AZS Politechnika Opolska

– Za tydzień rozegram mecz właśnie przeciwko Jackowi Winnickiemu, który miał około 37 lat, gdy był moim trenerem i wygraliśmy w Madrycie z miejscowym Realem. To fajne historie dla koneserów koszykówki, które powinny wzbudzić zainteresowanie i wywołać uśmiech na twarzy – dostrzega trener Weegree AZS Politechniki Opolskiej, Robert Skibniewski.

Pamela Wrona: Jeżeli byłbyś trenerem przeciwnej drużyny, to co powiedziałbyś na tym etapie o Weegree AZS Politechnice Opolskiej?

Robert Skibniewski, trener Weegree AZS Politechniki Opolskiej:
Ciekawe pytanie. Pierwsza myśl? Zespół interesujący, dużo biegający, młody, otoczony sprawdzonymi zawodnikami na poziomie pierwszoligowym jak Jakub Kobel, Patryk Pułkotycki czy Dominik Rutkowski oraz Amerykaninem Austinem Lawtonem mającym doświadczenie w Europie.

I przede wszystkim młodzieżowcy: Krzysztof Kempa, który zrobił furorę na tegorocznych mistrzostwach Europy w Gdyni, Konrad Szymański, Michał Mindowicz, Patryk Rosołowski oraz Kamil Białachowski, który został z poprzedniego sezonu.

Myślę, że w ten sposób możemy opisać Weegree AZS Politechnikę Opolską, która gra fajną – i na pewno nie nudną – koszykówkę.

Co sprawia, że jesteście dziś na pierwszym miejscu w ligowej tabeli?

Zespół złożony z młodych i ambitnych zawodników, głodnych gry i rozwoju. Takich, którzy chcą piąć się w górę. Co najważniejsze, ci gracze chcą ze sobą przebywać, zarówno na parkiecie, jak i poza nim. To sprawia, że nasza koszykówka jest przyjemna dla oka. Nie ma egoistów, każdy gra dla zespołu, lubi dzielić się piłką.

Sądzę też, że sztab szkoleniowy wykonuje świetną pracę, bo jest dla graczy i jeżeli ktoś czegoś potrzebuje, to nikt nie odmawia pomocy. Mam na myśli każdego członka, czyli drugich trenerów, fizjoterapeutę, trenera przygotowania motorycznego i mentalnego. Myślę, że gracze czują nasze zainteresowanie i to, że chcemy pomóc im rozwijać się na każdej płaszczyźnie.

Jak wyglądały poszukiwania zagranicznego zawodnika i jaki miał mieć profil?

W tym roku poszukiwania zagranicznego zawodnika były bardzo trudne. Rynek się zmienia, zawodnicy zarabiają więcej pieniędzy, przez co wybór graczy do gry na poziomie europejskim jest znacznie mniejszy. Wiedząc, że chcemy odmłodzić zespół, szukaliśmy gracza, który ma już doświadczenie w Europie.

W poprzednim sezonie mieliśmy u siebie Kareema Reida, który był pierwszoroczniakiem (po sezonie u nas trafił do ekstraklasy izraelskiej). Proces adaptacji trwał dość długo i dużo czasu zajęło nam, by poczuł się u nas dobrze. Wszystko dla niego było nowym doświadczeniem. Nie tylko trenowanie, terminologia, czy sposób bycia, ale i jedzenie, kultura, mentalność ludzi, która była dla niego szokiem i musiał się do wszystkiego przystosować. Największym problemem okazało się właśnie… jedzenie.

Jedzenie?

Po prostu mu nie smakowało. Faktycznie, rzadko się to zdarza. Szukaliśmy różnych sposobów. Fajne było to, że chociaż próbował i był otwarty na nowe smaki i potrawy. Zabieraliśmy go do różnych restauracji, na stołówkę studencką, miał catering, ale mu nie podeszło. Nawet jedzenie serwowane w McDonald’s było dla niego inne niż w Ameryce. Myślę, że mimo wszystko wyszedł na tym dobrze pod kątem rozwoju, bo musiał zacząć sam gotować i ta sytuacja spowodowała, że rozwinął się na płaszczyźnie kulinarnej.

Nawiązując jeszcze do poprzedniego pytania, to ważne czynniki, które mogą później wpływać na występy zawodnika i jego codzienne funkcjonowanie. Mieliśmy świadomość, że obcokrajowcy są sami, nie mają nikogo, wszystko jest dla nich nowe i często są jedynymi ciemnoskórym osobami w szatni. Dlatego szukaliśmy kogoś, kto będzie także komunikatywny i towarzyski.

Byliśmy blisko podpisania kontraktu z Nickiem Muszyńskim, który grał w Bydgoszczy na poziomie ekstraklasy. Zna Polskę, ale wycofał się w ostatniej chwili. Byli też gracze, którzy byli z nami niemal dogadani, ale później się rozmyślali. Mieliśmy też sytuację, że dogadaliśmy się z amerykańskim podkoszowym, ale otrzymał zaproszenie na try-out w Washington Wizards. Ostatecznie mu się nie udało i gra teraz w Europie.

Poszukiwania zagranicznego zawodnika to godziny spędzone przez laptopem, nieprzespane noce z racji różnic czasowych, ciągłe rozmowy z agentami. Okres między sezonami – nie przesadzając – był cholernie ciężki.

Najstarszym graczem w drużynie jest właśnie Austin Lawton (rocznik 1996). Jak pracuje się z tak młodym zespołem, kiedy jednocześnie brakuje typowego doświadczonego zawodnika, a poniekąd jest nim Amerykanin, który sam musi się pewnych rzeczy jeszcze nauczyć?

Jeśli mowa o nim, cały czas był chętny, aby do nas dołączyć. Znałem się już wcześniej z jego agentem, który jest czeskiego pochodzenia. Początkowo wstrzymywaliśmy się, bo nigdy nie był w roli, w której obecnie się znajduje. Zawsze był graczem zadaniowym, grającym kwadrans w meczu. Miał proste zadania, jak zbiórki, obrona i bloki. Nie wymagano od niego gry w ataku, większej aktywności i przede wszystkim produktywności dla zespołu.

To pierwszy rok w jego karierze, kiedy ma większą odpowiedzialność za ostateczny wynik drużyny. Do Mongolii, Wielkiej Brytanii czy Grecji, wzięli po prostu atletycznego Amerykanina, który miał bronić, biegać i zbierać piłki. To wszystko. A to, że był w takich krajach powoduje, że wie jak rozmawiać z chłopakami. Jest bardzo komunikatywny, dużo mówi i pyta, ma dobry kontakt z resztą zespołu i jest dobrym człowiekiem. Praca z nim jest bardzo fajna.

Poza tym, wszyscy chcą trenować, rozwijać się. Korzystają z opcjonalnych treningów. Dla mnie jako trenera, budujące jest, że wszyscy są chętni do pracy, mimo takiej średniej wieku.

I liga zmienia się z roku na rok. Przepis o młodzieżowcu zmienia perspektywę gry, a my dodatkowo zaryzykowaliśmy nie tylko podpisywaniem młodych zawodników, ale i młodzieżowców, aby nie martwić się przepisem. Mamy komfort, bo w każdej konfiguracji piątek na parkiecie mamy zawsze młodzieżowca.

Na przykład młodzieżowy WKS Śląsk Wrocław ma klasyczne numery na koszulkach, a pozostali mający w składzie graczy do 23. roku życia muszą mieć numery od dziewięćdziesięciu w górę. Choć jesteśmy trzecią najmłodszą ekipą w lidze, nie wyrażono zgody na inną numerację. WKK też jest zespołem młodzieżowym, a zdarzało się, że dochodziło do sytuacji, kiedy młodzieżowca na parkiecie nie było. To ciekawe rzeczy. Cieszę się, że liga się rozwija i młodzi gracze otrzymują większy wymiar minut i mogą stanowić o sile swojego zespołu.

Czy gdyby nie obowiązkowy przepis o młodzieżowcu, inaczej moglibyście zbudować skład?

Wydaje mi się, że nie. Chcieliśmy, by zawodnicy oprócz gry w koszykówkę również studiowali, czynnie biorąc udział w zajęciach i zdobywając wykształcenie. Opole jest specyficznym ośrodkiem. I już wtedy, kiedy mnie jeszcze nie było, jednym z warunków było podpisywanie graczy w wieku studenckim.

Sport jednak często staje na przeszkodzie w zdobywaniu wykształcenia albo nie myśli się o tym od razu.

To prawda, a do tego zarobki na tym poziomie nie są wysokie. Warto mieć to z tyłu głowy i już wcześniej zacząć inwestycję w siebie pod tym kątem. Dlatego uważam, że Opole to świetne miejsce zwłaszcza dla młodych koszykarzy, bo mają szansę pogodzić studia z grą. To idealny układ. Na koniec dnia zależy nam, by zawodnik, który przyszedł do naszego klubu rozwinął się nie tylko jako koszykarz, ale żeby także zyskał wykształcenie.

Jak trener jednego z najmłodszych zespołów w rozgrywkach ocenia po czasie sam przepis o obowiązkowej grze zawodnika U-23?

Z jednej strony to sztuczny przepis, tak samo jak o Polaku w ekstraklasie. Myślę jednak, że on musi być. Choć poszedłbym w jeszcze młodszego zawodnika, takiego do dziewiętnastego roku życia, natomiast w drugiej lidze. By tacy gracze się ogrywali, rywalizowali z weteranami i przysłowiowymi wyjadaczami, uczyli się cwaniactwa i zdobywali doświadczenie.

Możemy mówić o rozwijaniu graczy, ale gdy nie wygrywasz, to nie przyciągniesz kibica na halę. Jeśli uda się wszystko połączyć – co jest ekstremalnie trudne – to mamy kompletny produkt. Ale mamy też w lidze coraz więcej zagranicznych trenerów, jakbyśmy nie mieli polskich.

Od początku zakładano, żeby zespół był odmłodzony i grający agresywnie po obu stronach parkietu. Co jeszcze jest w DNA tej drużyny?

Tak, chcieliśmy pokazać to, co powiedzieliśmy wcześniej i to miało być w naszym DNA. Jestem szczęśliwy, że udało nam się sprowadzić do Opola Krzysztofa Kempę, który w grudniu skończy 20 lat. Proponowano mu pracę w ekstraklasie, biły się o niego inne pierwszoligowe kluby. Wybrał nas i czuję za to dużą odpowiedzialność. Rozwija się doskonale i kwestią czasu jest, kiedy będzie grał na wyższym poziomie.

Podkreślę, że to radość i zarazem odpowiedzialność, być jego szkoleniowcem. Czysto teoretycznie, jakby trafił na przykład do trenera Andreja Urlepa, to cytując klasyka, zapewne powiedziałby: „ja pier****, on nic nie umie”. Nie chciałbym takiej sytuacji. To dla mnie zadanie, móc mieć udział w rozwoju jego kariery i być jednym z tych, którzy mogą przyczynić się do jego postępu.

Niejednokrotnie wspominałeś, że ważna jest tożsamość drużyny. Jak ją tworzyć i przede wszystkim jak ją zachować, jeśli w koszykówce jest tyle zmiennych i często dochodzi do zmian?

Przede wszystkim zależy mi, by każdy z moich zawodników czuł się potrzebny w tym zespole. Próbujemy znaleźć takie charaktery, które nie będą bały się ciężko pracować, rozwijać się i brać wszystkiego personalnie do siebie. Podczas analizy gry każdy jest z pewnych rzeczy rozliczany i co jest ciekawe, mimo teoretycznie młodego zespołu, to wszyscy są jak dorośli.

Na przykład Konrad Szymański był przy drużynach ekstraklasowych, z Zielonej Góry i Szczecina. Michał Mindowicz był we Wrocławiu, otrzymał minuty w EuroCupie. W Wałbrzychu nie grał zbyt wiele, ale wie, na czym to polega. Wówczas łatwiej pracuje się i rozmawia z takimi graczami. Krzysztof Kempa rozgrywa dopiero drugi sezon na poziomie pierwszej ligi, a już wszyscy o nim mówią i nie jest anonimowy. Patryk Rosołowski jest utalentowany, miał dobry sezon w WKK i chce zrobić krok do przodu. Ma o wiele więcej zadań, mimo że jego minuty jeszcze nie są duże. Podoba mi się to, że jest głodny wiedzy, chce wiedzieć za co jest odpowiedzialny, nad czym ma pracować, dlaczego, co i jak. Tak naprawdę, to tyczy się każdego w drużynie.

Jakub Kobel i Dominik Rutkowski poprzednio mieli udane sezony, ale ja chcę, by mieli jeszcze lepsze. Patryk Pułkotycki był znany ze świetnego rzutu z dystansu – i choć dalej jest – to ja chcę go rozwinąć jeszcze w innych obszarach. Wracając do początku, to wszystko wychodzi od nich. To, że ja tego chcę, nie zawsze oznacza, że chce ktoś inny. Jeśli szczerze chcą tego zawodnicy, to pracuje się o wiele łatwiej. Dużo rozmawiamy, analizujemy, oglądamy wideo, bo uważam, że to powie prawdę. To, że przyjmują wiedzę i wyciągają wnioski powoduje, że rozwijają się i idą do przodu.

Chcę, aby każdy czuł się ważny. Nasz atak czy obrona jest tak zbudowana, że każdy doskonale wie za co odpowiada. Nie chcemy mieć sytuacji, że obcokrajowiec będzie miał piłkę, a pozostali gracze w tym jeden młodzieżowiec będą czekać w rogu i patrzeć co zrobi. Tak się zawodnicy nie rozwijają. Chcę, żeby mieli określone zadania, poczucie odpowiedzialności za wynik, grę w ataku i w obronie. To ich kształtuje. Starzeją się z sezonu na sezon, a trafiając do lepszego klubu i do innego trenera, powinien on wtedy zobaczyć, że ma do czynienia z kimś, kto rzeczywiście ma wiedzę.

I jest koszykarsko dojrzały.

Dokładnie, jest to dojrzałość, rozumienie gry, wiedza merytoryczna. Dlatego chcemy wyposażać graczy w narzędzia, by wiedzieli, jak z nich dobrze korzystać.

Spójrzmy jeszcze na tabelę. Co można powiedzieć o rozgrywkach po siedmiu kolejkach?

Śmieję się, bo od trzech lat zadajesz trenerom pytanie, czego spodziewają się po pierwszej lidze. Zawsze jednozdaniowo odpowiadam, co oczywiście jest prawdą, że z roku na rok jest coraz trudniejsza.

Mamy beniaminka z Inowrocławia, który gra świetnie, a trener Przemysław Łuszczewski wykonuje dobrą robotę. Łódź jest groźna dla każdego, nawet grając bez swojego lidera. Rzeszów potrafi zaskoczyć. Porównując z klubami, które weszły do ligi w zeszłym sezonie i z całym szacunkiem do nich, to duży przeskok.

Do tego obcokrajowcy są coraz ciekawsi. Austin Lawton trafił do nas z ekstraklasy angielskiej. Tak samo jak Darius MCNeill ze Starogardu Gdańskiego, który grał z nim w jednej drużynie. Na poziomie pierwszej ligi mamy także pojedynek trenerów, którzy potrafili wygrywać na poziomie ekstraklasy, jak Marek Łukomski czy Jacek Winnicki.

Ja natomiast za tydzień rozegram mecz właśnie przeciwko Jackowi Winnickiemu, który miał około 37 lat, gdy był moim trenerem i wygraliśmy w Madrycie z miejscowym Realem. To fajne historie dla koneserów koszykówki, które powinny wzbudzić zainteresowanie i wywołać uśmiech na twarzy.