Przemysław Rakowski: Dobry i wielki czas dla koszykówki w Inowrocławiu
KSK Qemetica Noteć Inowrocław to klub, który wywalczył awans do Bank Pekao S.A. I ligi. – Z tego co wiem, mamy budżet w granicach 7 – 10 miejsca – przyznaje prezes beniaminka Przemysław Rakowski.
Pamela Wrona: Jaką wartość dla klubu tak naprawdę miał awans i ile kosztowało znalezienie się w miejscu, w którym dziś jesteście?
Przemysław Rakowski, prezes KSK Qemetica Noteć Inowrocław: Przejmując klub w 2021 roku mieliśmy świadomość, że jest pod kreską. Biorąc odpowiedzialność za klub, wzięliśmy jednocześnie na siebie długi. Zakładaliśmy na początku bardzo proste cele: odbudowa marki, aby była przejrzystość i transparentność. I te dwa określenia towarzyszyły nam przez ostatnie sezony.
Zależało nam na tym, aby przede wszystkim odbudować wizerunek. Udało nam się to zrealizować szybciej niż zakładaliśmy. Sponsorzy, którzy zaufali nam na początku przekonali się, że było warto, co pozwoliło nam szybko realizować dalsze cele. Dopiero ewentualnie w trzecim sezonie chcieliśmy próbować awansować. W rzeczywistości, w drugim sezonie dawaliśmy już jasne sygnały, o co możemy walczyć.
Jak duże były to zaległości?
W tym momencie, patrząc przez pryzmat budżetu, jakim dysponujemy, nie wydaje się to duża kwota. Natomiast przejmując klub i pracując społecznie, dla nas były to duże pieniądze. Było to około 160 tysięcy złotych. Oczywiście, później odkrywaliśmy kolejne trupy w szafie i uzbierało się ich więcej. Te zobowiązania wzięliśmy na siebie i udało nam się wyprowadzić sytuację na prostą.
Wydaje się być to rzadką sytuacją, bo w takich okolicznościach często wybiera się drogę na skróty.
To prawda. Nasze działania oparte na wspomnianej transparentności i przejrzystości sprawiły, że sponsorzy wiedząc, że dając nam swoje środki, będą one dobrze wykorzystane. Mamy także klub biznesu, dzięki czemu partnerzy mają realny wpływ i podgląd na funkcjonowanie klubu.
Jeżeli działa się w oparciu o te dwa słowa, nie chce mi się wierzyć, że nie da się niczego zbudować. Jesteśmy realnym przykładem, bo dzięki temu stworzyliśmy coś, z czego jesteśmy dumni. A ten awans był dla nas nagrodą za ostatnie 3 ciężkie lata poświęcone dla klubu.
Jakiego sezonu się spodziewacie?
Po awansie dowiedzieliśmy się, że nasz ówczesny trener Hubert Mazur składa rezygnację. Musieliśmy zacząć od poszukiwania jego następcy. Już kiedyś, 2 lub 3 sezony temu, miałem przyjemność rozmawiać z trenerem Przemysławem Łuszczewskim. Spóźniłem się kilka dni, bo zdążył już podpisać kontrakt z innym klubem. Teraz, już na drugi dzień wykonałem do niego telefon i zaproponowałem współpracę.
Prawdę mówiąc, byłem przestraszony budową składu. Plan był inny. Miał zostać ten sam trener, który ewentualnie miał nanieść korekty i bazować na tym, co ma. Musieliśmy jednak zacząć od nowa. Trener Łuszczewski przedstawił swoje warunki. Będąc odpowiedzialnym za wyniki, chciał mieć wpływ na budowę zespołu, co zostało mu umożliwione. Miał swoją listę i 100 proc. graczy wybrał sam.
Czyli był waszym pierwszym wyborem.
Tak. Od razu wiedziałem, jaki numer mam wybrać. Szybko doszliśmy do porozumienia, bo kontrakt był już do podpisu po trzech dniach. Cieszę się z tego wyboru bo widzę, jaką ma wiedzę o lidze. Jest poniekąd jak lekarz, do którego idzie się z historią choroby – wie doskonale, co komu dolega, jaki gracze mają charakter, do jakiego kolektywu pasują, z kim i jak mogą pracować. Byłem zaskoczony tym, co usłyszałem i to mnie przekonało, że idziemy w dobrym kierunku.
Czy podczas negocjacji i przedstawienia wizji klubu, został określony jakiś wspólny cel?
Trener chciał wiedzieć, jaki ma budżet na budowanie drużyny. Ale my nie narzucaliśmy jakiegoś konkretnego celu. Jako beniaminek najważniejszym celem jest utrzymanie. Natomiast skład, jaki mamy, może włączyć się w walkę o play-off. Byłoby to niesamowite, ale nie jest to założenie, które drużyna musi zrealizować i nie nakładamy na nikogo presji.
Rozmawiając przed rozgrywkami ze wszystkimi szkoleniowcami I ligi, często słyszałam, że sezon 2024/25 będzie wyjątkowy nie tylko dzięki wyrównaniu, ale także dlatego, że beniaminkowie mogą być beniaminkami tylko z nazwy. Czy można – trochę nieskromnie – się z tym zgodzić?
Oczywiście, trudno się z tym nie zgodzić. Śledziłem I ligę już sezon wcześniej i w mojej ocenie zespoły, które wtedy awansowały niezupełnie wykonały swoje zadania. W większości poszły tym samym składem, którym awansowały, grać ligę wyżej. To raczej nie zafunkcjonowało, bo dwa z nich od razu spadły.
Teraz sytuacja jest zgoła inna. Biorąc jako przykład Noteć Inowrocław czy Resovię Rzeszów, moim zdaniem dobrze wykonały swoją pracę – choć zweryfikuje to parkiet – i nie są to beniaminkowie, którzy są z góry skazani na degradację, a drużyny, które mogą namieszać w tej lidze.
Czy rzeczywiście budżet klubu przeznaczony na graczy – nie tylko patrząc na papier – jest tak pokaźny, jak mówi się w kuluarach?
Z tego co wiem, mamy budżet w granicach 7 – 10 miejsca. Mówi się, że pierwsza czwórka ma dużo większy budżet niż pozostali. Nie wiem, jakie są dokładne kwoty, ale sądzę, że tak mocno nie odstajemy od tych zespołów, które są dalej.
Co więcej, kontraktując takich koszykarzy, jakich nam się udało, nie da się ukryć, że musieliśmy wydać spore pieniądze (śmiech).
Zainteresowanie karnetami wprawiło organizację w zadowolenie?
Jesteśmy bardzo zadowoleni. Zakładaliśmy, że zainteresowanie będzie mniejsze i będziemy mieć gorszy wynik, bo ceny karnetów wzrosły i jest to przeskok pod wieloma względami. Kibice nas zaskoczyli, bowiem sprzedanie 670 karnetów to wynik godny podziwu, patrząc też na inne pierwszoligowe, a nawet i ekstraklasowe kluby.
Czuć, że miasto żyje koszykówką. Widać to nawet na ulicach, na blokach, na których można coraz częściej zauważyć graffiti i napisy nawiązujące do naszego klubu. Jest to dobry i wielki czas dla koszykówki w Inowrocławiu!