PLK: Dziki z problemami w ataku – nowy rozgrywający na ratunek?
McGill zawiódł
Letni transfer Rickey’ego McGilla był jakby nie patrzeć powiązany z dość sporymi oczekiwaniami. Amerykanin prezentowany był jako gracz, który bardzo dobrze poradził sobie na poziomie ligi ENBL i przypuszczam, że w klubie z Warszawy liczono, że McGill jeszcze zrobi postępy. Dziki, które właśnie zgłosiły się do ENBL, które otwarcie deklarowały chęć gry w play off PLK, chciały pozyskać gracza rozwojowego, ale jednocześnie już określonego, który mógłby wskoczyć w buty Matta Colemana.
Coleman, choć gwiazdą ligi nie został, to jednak dał się zapamiętać jako koszykarz, który miał łatwość w zdobywaniu punktów oraz ze stawianie się w kluczowych momentach meczów. Nie miał problemu z braniem na siebie odpowiedzialności za najważniejsze rzuty i Dzikom kilkukrotnie dało to zwycięstwa. McGill w założeniach miał być lepszym organizatorem gry, troszkę gorszym punktującym – w rzeczywistość ciężko stwierdzić, czy w czymkolwiek był lepszy od poprzednika. Zwłaszcza ostatnie tygodnie, po powrocie po kontuzji, mocno rozczarowywały i Amerykanina w barwach Dzików już nie zobaczymy.
Ofensywne problemy Dzików
McGill stracił pracę także dlatego, że w Dzikach zaistniała potrzeba zmiany. Zespół prowadzony przez Krzysztofa Szablowskiego ma w tym sezonie (a ostatnimi czasy jeszcze większe) straszne problemy w ataku. Tylko trzykrotnie ekipa z Warszawy była w stanie w trakcie obecnych rozgrywek zdobyć 80 lub więcej punktów w jednym meczu – ostatnio 15 listopada w starciu z Arką Gdynia. Niskie tempo (czyli de facto mała liczba posiadań) rozgrywanych meczów oczywiście to w jakimś sensie tłumaczy, ale nadal – to zbyt słabo, by myśleć o regularnym wygrywaniu.
Dziki są trzecią najgorszą drużyną PLK pod względem liczby celnych trójek na mecz, a najgorszą jeśli chodzi o ich skuteczność. Po stracie McGlynna, a także z uwagi na wiele kontuzji, podupadła również walka na atakowanej desce, która zawsze kilka punktów Dzikom przynosiła w każdym meczu. W przeliczeniu na 100 posiadań ekipa z Warszawy jest lepsza tylko od Zastalu Zielona Góra. Te problemy widać – nie tylko w statystykach, ale może nawet przede wszystkim – w wynikach. Dziki, mimo dobrej obrony (obecnie najlepsza w lidze), ostatnio przegrywają i jakiś ruch kadrowy trzeba było po prostu wykonać.
Radicević na ratunek
Jakikolwiek transfer z ligi hiszpańskiej do polskiej musimy traktować w kategorii wydarzenia. Nikola Radicević, czyli nowy nabytek Dzików, to gracz uznany i ograny w Europie, którego koszykarskim obserwatorom przedstawiać raczej nie trzeba (a przecież jeszcze mieliśmy go pod nosem przez kilka tygodni, kiedy kończył sezon 20/21 w barwach Trefla Sopot). Jak zobaczyłem komunikat klubu o podpisaniu tego kontraktu powstały w mojej głowie dwie myśli.
Pierwsza – obrona może być jeszcze lepsza. Serb jest bardzo wysoki jak na rozgrywającego, co da Dzikom możliwość zmian krycia w wielu sytuacjach. Radicević powinien także zaznaczać swoją obecność na parkiecie bijąc się zbiórki w obronie, co także Dzikom się bardzo przyda. Druga myśl była już jednak mniej pozytywna – czy wrzucenie do drużyny, która ma wielkie problemy ze skutecznością trójek, zawodnika, który znany jest słabego rzutu, to aby najlepszy pomysł? Nie mam wątpliwości, że Radicević odnajdzie się w systemowych Dzikach i będzie w stanie organizować grę na odpowiednim poziomie, ale jednocześnie mam wątpliwości, czy ten transfer odpowiada na największe problemy ekipy z Warszawy, czyli na małą liczbę celnych trójek i na kłopoty w grze 1 na 1 w ataku.
-
Tak
-
Nie
-
Tak100 głosów
-
Nie51 głosów