PLK: Czemu do Polski trafiają tacy koszykarze, a nie inni?
W ostatnich dniach przeczytałem na platformie X wpis, który zainspirował mnie do rozmyślań na temat tego, dlaczego do Polski trafiają obecnie gracze niechciani? Dlaczego najbogatsze Polskie kluby muszą sięgać po zawodników wypychany z innych miejsc, zawodzących, będących po długiej kontuzji, czy z peryferii koszykówki? Dlaczego nasze kluby podpisują graczy z innych pozycji niż szukają czy muszą ryzykować z kimś, kto od maja nie grał, bo nie znalazł się chętny?
Oto wynik zebranych przeze mnie opinii, informacji i moich własnych interpretacji.
Po pierwsze: Finanse
Ten czynnik jest zapewne powodem numer 1, dlaczego do naszej ligi trafiają tacy gracze, a nie inni. Na innych, lepszych, nas często nie stać, mówiąc w skrócie. Najbogatsze polskie kluby są w stanie pozwolić sobie na 2-3, góra 4 kontrakty znacząco powyżej 10 tysięcy dolarów za miesiąc gry. Standard to jednak przedział 5 – 10 tysięcy dolarów. Poruszając się w takich widełkach konkurujemy z bardzo wieloma innymi ligami europejskimi, a ostatnio także światowymi.
Z takimi pieniędzmi, jakie mają nasze kluby, konkurować za to nie da się już nie tylko z topowymi ligami w Europie, ale coraz częściej także z ligami azjatyckimi, a przecież i w Stanach, w G League czy w college’u, pojawiły się spore pieniądze. Swoje ambicje mają także Arabowie, na koszykówce zarobić można także w różnych sezonowych ligach czy nawet turniejach, czego przykładem jest przecież dobrze nam znany Walter Hodge, który zaraz opuści Zieloną Górę.
Po drugie: Łańcuch pokarmowy
Finanse to jednak nie zawsze jest ten przysłowiowy gwóźdź do trumny jakiegoś transferu do Polski. Często bywa tak, że choć polski klub w teorii byłby w stanie sprostać wymaganiom finansowym jakiegoś zawodnika, to jednak decyduje się on na wybór innej oferty. W takich sytuacjach nasze kluby przegrywają prestiżem, pozycją w Europie, nawet nie swoją, a głównie ligi. Wielu graczy woli wybrać grę w dolnej połówce ligi francuskiej czy niemieckiej, a nie bić się o mistrzostwo Polski. Po prostu gra na co dzień w mocniejszej lidze, pokazanie się na lepszym tle, jest atrakcyjniejsze (także pod kątem zbudowania swoich highlightów) i nie ma co się temu dziwić – takie jest miejsce PLK w koszykarskim łańcuchu pokarmowym.
Po trzecie: Dostępność
Być może punkt pierwszy czy drugi nie byłyby aż tak widoczne ostatnimi czasy, gdyby na rynku wolnych agentów był większy wybór. Jakkolwiek by to śmiesznie nie brzmiało, brakuje średnio dobrych koszykarzy na świecie. Obecnie w tak wielu miejscach na całym globie da się grać w koszykówkę, że pula ludzi, która zdecydowała się profesjonalnie uprawiać ten sport, jest niewystarczająca.
Z czego się to bierze? Życie koszykarza nie należy do najprostszych, wręcz przeciwnie, okupione jest wieloma wyrzeczeniami i ciągłymi przeprowadzkami. Ile taka pogoń za marzeniami jest warta? Ile lat da się w takim trybie wytrzymać? W obecnych czasach, gdy opcji zarobkowych jest naprawdę wiele, granie w kosza po drugiej stronie planety za 60 tysięcy dolarów za rok często nie ma najmniejszego sensu. Słysząc o kolejnych graczach, którzy kończą kariery po 2-3 latach zawodowstwa już się nie dziwię – życie ich dopadło.
-
Start: 01:00 09/01OKCCLETYPIsaiah Hartenstein co najmniej 12 zbiórek1.95
Po czwarte: Opinia
Jeśli spojrzymy na to, gdzie jest Polska teraz, a gdzie była 15 lat temu, zobaczymy przepaść. Jeśli zobaczymy, gdzie była pod względem organizacyjnym PLK 10 lat temu, a gdzie jest teraz, zobaczymy przepaść. Niemniej jednak pewne łatki ciężko jest odczepić – łatki „wschodniego”, zacofanego kraju i fizycznej ligi dla drwali, przepełnionej taktyką i scoutingiem, w dodatku z klubami, które nie płacą. Do tego dochodzą sprawy prozaiczne, jak chociażby klimat – prze pół roku jest u nas zimno i szaro.
Tak, opinia też jest ważna – to, co się o klubach, całej lidze i kraju mówi. Na tej bazie podejmują koszykarze i ich rodziny decyzje o swoich najbliższych miesiącach, a może nawet latach. PLK niestety jeszcze na dobre nie zerwała z wizerunkiem ligi akceptującej kluby niepłacące zawodnikom i bez zdecydowanych ruchów szybko się to nie stanie. Można liczyć, że dyscyplina finansowa w klubach sama się pojawi (bo otoczenie to wymusza), ale czym innym, mocniejszym, byłby jasny sygnał od ligi: Nie zapłaciłeś? Nie grasz. Ten delikatny proces licencyjny, który w PLK jest już od dłuższego czasu, w żaden sposób nie każe nieuczciwych i nie ma co się potem dziwić, że agenci, czy sami gracze, chcą uniknąć potencjalnych problemów w przyszłości.
PLK także nie ma opinii ligi dobrej dla młodych, ligi „trampoliny”. Agenci, niektórzy i czasem, nie chcą oferować zawodników na rynek Polski, bo napisali już dla nich inny scenariusz na karierę nie wierząc, że wychodząc z PLK można zyskać. No bo tak naprawdę ilu graczy z poprzedniego sezonu poszło wyżej? Gdzie wylądował MVP rundy zasadniczej? Gdzie najlepszy strzelec ligi?
Po piąte: Klubowe struktury
Polskie kluby nie są bogate, a co za tym idzie, nie mają zbudowanych/rozbudowanych pionów sportowych, nie mają swoich skautów, czy adekwatnej liczby asystentów, by na bieżąco można było mieć rozpoznany koszykarski rynek. Cały czas, w znakomitej większości, polskie kluby bazują na ofertach podsyłanych przez agentów i ja się wcale temu nie dziwię, bo jak trener ma do przygotowania trening, ma do rozpracowania rywala i do ugaszenia ze dwa pożary w relacjach międzyludzkich, to nie za bardzo ma czas na to, by popijając jeszcze ciepłe latte, z notesem, obejrzeć ligę węgierską czy litewską. Nie mówiąc już o stworzeniu sieci kontaktów i zbudowaniu relacji z agentami.
Całe szczęście, że trend budowania właśnie tych pionów sportowych w klubach PLK się pojawił. Mamy coraz więcej dyrektorów sportowych w ekstraklasie i to dobrze – nawet jeśli raz, dwa, czy trzy razy się pomylą, to i tak zdejmą z barków trenera sporo pracy i odpowiedzialności. Niemniej jednak, żeby na tym pułapie finansowym na jakim jesteśmy, wybierać dobrze, to trzeba odpowiednio szybko zdefiniować potencjał danego gracza i go wyłuskać. Jeśli nasze kluby mają ryzykować z jakimiś zawodnikami, to o wiele lepsze jest sprawdzenie gracza, którego podejrzewamy o duże możliwości i postępy, niż sprawdzanie, czy 35-letniemu weteranowi z imponującym CV się jeszcze chce i czy on jeszcze może. No i dochodzi jeszcze kwestia samego podejścia prezesów – niektórzy oszczędzają na wszystkim co się da, by przeznaczyć jak największe środki na zespół, a to nie do końca o to chodzi i nie zawsze idzie w parze z pozyskaną jakością.
Po szóste: Zaplecze
Profesjonalna koszykówka to już nie tylko hala, szatnia, autokar i meeting room. Kluby na całym świecie inwestują w siebie po to, by stwarzać atrakcyjne miejsce do pracy – jak każdy inny pracodawca. Skoro już ustaliliśmy, że zawodników jest mało, że trzeba ich kusić, a pieniędzy za bardzo nie mamy, to może trzeba popatrzeć na resztę rzeczy, które mają znaczenie?
Koszykarze, pracownicy, wymagają nie tylko super wypłaty, ale także jak najlepszych warunków do pracy, do rozwoju. Oczywiście niektórzy, bo tacy, którzy są łasi tylko na kasę, też się znajdą, ale umówmy się, chcemy widzieć w PLK ambitnych ludzi. Kluby muszą także o tym myśleć – o mieszkaniach, o samochodach, o dostępności hali, o trenerach indywidualnych, o dostępności do psychologa, o jakości siłowni, o rozrywkach, o praniu ciuchów treningowych, czy o opiece medycznej. Czasem ta jedna mała rzecz może sprawić, że wybierzesz tę ofertę, a nie inną. Ta głupia, metaforyczna, karta multisportu. Ale na końcu lepiej ją mieć, niż nie mieć.
Po siódme: Brak ambasadorów
Nie mamy ambasadorów polskiej koszykówki w świecie – za wyjątkiem pojedynczych jednostek. Mamy zaledwie tylko kilka osób, które mogą kreować opinię o PLK i o całym polskim baskecie. Kilku koszykarzy (policzysz ich na palcach jednej ręki), raptem dwóch trenerów, dwóch asystentów (jak kogoś pominąłem, to z góry przepraszam), Rafała Jucia i.. no chyba tyle. Od kogo inni mają się dowiedzieć, że u nas jest całkiem nie najgorzej? Kto ma walczyć z tymi wspomnianymi łatkami? Nasi pucharowicze, którzy wygrywają 1 mecz z 25? Kto ma nam z zewnątrz podpowiadać, jak robić koszykówkę lepiej?
Jest też niewielu graczy zagranicznych, którzy wyszli z PLK i mogą powiedzieć o niej 2-3 dobre zdania. Pomyślicie pewnie szybko – Kevin Punter i Iffe Lundberg. No tak, ale co oni mogą powiedzieć o tej lidze i czy na pewno będzie to laurka? Być może hala na tysiąc osób ze złotym sufitem w Punterze wywołuje nostalgię, ale czy na kimś zrobi wrażenie? Czy Lundberg komuś poleci Zastal po tym, jak został sprzedany, żeby ratować klub, bo przecież taka była oficjalna wersja?
Po ósme: Rynek wewnętrzny
To, co z jednej strony jest w naszej lidze najciekawsze, czyli jej nieprzewidywalność (sześciu różnych mistrzów w ostatnich sześciu latach), jest jednocześnie czasem jej przekleństwem. W PLK nie ma jasnej hierarchii mocy, hierarchii drużyn grających w pucharach i na końcu też po prostu rynku lokalnego. W jednym sezonie zespół X jest na fali i ma dopływ gotówki, w drugim zespół Y.
Po co byłby nam taki ułożony rynek wewnętrzny? Jeśli zagrasz dobry sezon w zespole z miejsc 9.-12., możesz liczyć na to, że sprawdzi Cię zespół z czołówki. Twój wyjazd, przeprowadzka do Polski, nie będzie na rok, a na 2, może 3 lata. Byłby to kolejny argument dla agentów za tym, by pakowali do PLK swoich graczy z potencjałem, bo mieliby pierwsze lata kariery w dość oczywisty sposób zaprojektowane. W Niemczech, koszykarz może przejść drogę od gry za 50 tysięcy dolarów na dole tabeli, przez grę w pucharowych drużynach za 100, po klub z Euroligi za 200-250. Wszystko w ramach jednej ligi.
Oczywiście nie zbudujemy teraz takie drabinki w PLK, bo różnice w płacach nie są aż tak duże jak w Niemczech, ale coraz bardziej jestem przekonany, że takie mechanizmy powinny zacząć funkcjonować. Oczywiście, że istnieją transfery już teraz wewnątrz ligi, bo kolejny sezon w PLK grają Wesley Gordon, Janis Berzins, Kamari Murphy czy Alex Stein. Chodzi jednak o to, by więcej był tych Gordonów i Steinów, niż Berzinsów i Murphych. Drużyny z finansowego topu PLK powinny się już teraz przyglądać sytuacji Luthera Muhammada, Mario Ihringa czy Michaela Ertela. Najstarszych z nich skończy dopiero 27 lat w tym roku.
Co więc musi się stać, by było lepiej?
Magicznej różdżki nie znajdziemy, trzeba po prostu spojrzeć na punkty wyżej, na rzeczy niewymienione także i pracować nad nimi. Tylko tyle. Jeśli chcemy mieć bardziej poważną ligę, ciekawszą, to każdy musi się do tego przyłożyć. Kluby mają swoje narzędzia i możliwości – to on pracują nad budżetem czy swoimi strukturami. Liga ma swoje – może nawet więcej, bo to ona kreuje środowisko, w jakim poruszają się właśnie kluby. Liczę na to, że zobaczymy niebawem ruchy ze strony ligi, którymi wsparłaby kluby, które usystematyzowałyby pewne procesy, a niektóre zaostrzyły – ale na ten temat, nie wystarczy 1700 znaków.