Pierwsza wygrana Lakers, eksplozja Cole’a Anthony’ego, historyczny start Hornets
CHA – BKN – 111:95
ORL – NYK – 110:104
BOS – HOU – 107:97
PHI – OKC – 115:103
GSW – SAC – 119:107
MEM – LAL – 118:121
Mają to – Lakers po kilku porażkach w preseason i dwóch w sezonie regularnym, w końcu zanotowali swoje pierwsze zwycięstwo w obecnym składzie. No, to teraz już z górki. A tak zupełnie poważnie, o zwycięstwo nad Grizzlies nie było łatwo. Po drugiej stronie stanął bowiem Ja Morant, który potrafi robić takie rzeczy:
W całym spotkaniu Morant zaliczył 40 punktów i 10 asyst i był on zdecydowanie najjaśniejszym punktem tego wyrównanego meczu – biorąc pod uwagę zawodników obu stron. Przyszły jednak ostatnie sekundy. Memhis przegrywają trzema punktami, Morant trafia na linię rzutów wolnych po tym, jak został sfaulowany przy rzucie za trzy – ma więc akurat trzy próby. Trafienie wszystkich dałoby remis i najpewniej dogrywkę (zostałoby niespełna 2 sekundy). Niestety, druga próba została spudłowana. Widać było w Morancie wielkie poirytowanie. To chyba dobry objaw, że się przejął, jeśli ma być liderem tego zespołu:
Lakers w meczu trzymał do końca nie LeBron James (choć zagrał ok mecz na 19 punktów, 6 zbiórek i 6 asyst), nie Anthony Davis (choć zagrał niezły mecz na 22 punkty, 8 zbiórek i 4 bloki), tylko najlepszy strzelec zespołu tej nocy – wchodzący z ławki Carmelo Anthony. Nie tylko zdobył on 28 punktów, trafiając aż 6/8 prób z dystansu, ale także wskoczył tym występem na 9. miejsce w punktowej klasyfikacji wszechczasów. Do będącego na 8. miejscu Shaquille’a O’Neala traci obecnie 1173 punkty. Może być ciężko.
Charlotte Hornets to obecnie 1 z 7 zespołów (1 z 3 na wchodzie) bez porażki na koncie. Bilans 3-0 to najlepszy start w historii tego klubu. Rzeczywiście robi on wrażenie – zwłaszcza przez pryzmat zwycięstwa nad Nets minionej nocy. Defensywa Hornets zmusiła Jamesa Hardena do popełnienia aż 8 strat – w tym takiej:
Nie był to jedyny błysk Milesa Bridgesa w tym spotkaniu. Łącznie zdobył on najwięcej w zespole 32 punkty i 9 zbiórek:
Tylko 2 ze swoich punktów zdobył jednak w kluczowej, czwartej kwarcie, wygranej 32:17 czwartej kwarcie. Tam brylował wchodzący z ławki Ish Smith, który zdobył w tej części 11 z 15 swoich punktów i rozdał wtedy wszystkie swoje 5 asyst. Podobno LaMelo Ball sam powiedział trenerowi Jamesowi Borrego, żeby nie wpuszczać go spowrotem na parkiet, tylko zostawić gorącego Isha Smitha:
Nets ponieśli kolejną porażkę, pomimo kolejnego dobrego występu Kevina Duranta. Tym razem zdobył on aż 38 punktów, 5 zbiórek i 3 asysty. Czyżby brakowało Kyrie Irvinga?
Kapitalny mecz zaliczył trochę zapomniany już, zaczynający sezon w cieniu Jalena Suggsa Cole Anthony. Mierzący niespełna 190 centymetrów rozgrywający nie tylko zdobył 29 punktów (5/9 za trzy), ale też 16 zbiórek (!), 8 asyst i tylko jedną stratę:
Magic nie odnieśliby jednak swojego pierwszego zwycięstwa w sezonie na plecach samego Cole’a Anthony’ego – jeszcze na początku 4. kwarty przegrywali oni różnicą 6 punktów. Na szczęście ostatnią część spotkania kapitalnie rozegrał Terrence Ross trafiając w te 12 minut 22 punkty (do tej pory 0 punktów na koncie!) i pozwalając swojemu zespołowi na przeskoczenie Knicks:
Dla Thunder w końcu dobry mecz zagrał ich debiutant, Josh Giddey. Młody Australijczyk zanotował 19 punktów, 8 zbiórek, 7 asyst i 4 przechwyty:
Nie wszystko szło jednak po myśli Thunder. Ta próba wsadu Dariusa Bazley’a została na przykład brutalnie zatrzymana przez Joela Embiida:
No i Seth Curry był gorący już w pierwszej kwarcie, rzucając w 12 minut 23 punkty (w całym meczu 28), na dobrą sprawę ustawiając już przebieg spotkania:
Ale przynajmniej jakiś kibic wygrał sobie jednym rzutem 20 tysięcy dolarów:
Mecz z Houston Rockets poszedł jak najbardziej po myśli Celtics, o co zadbał przede wszystkim Jayson Tatum. Zawodnicy z Bostonu bardzo wyraźnie odjechali rywalom w 3. kwarcie, a z dorobkiem 31 punktów i 9 zbiórek spotkanie zakończył Jayson Tatum:
Mimo porażki, po drugiej stronie w końcu udany mecz zaliczył debiutant Jalen Green. Po dość niewyraźnych dwóch pierwszych spotkaniach, tym razem zapisał na swoje konto imponujące 30 punktów, 4 zbiórki i 3 asysty:
Golden State Warriors poradzili sobie z Kings po kolejnym bardzo udanym meczu Stepha Curry’ego. Chociaż trafił on tylko 4/15 rzutów za trzy (26,7%), mecz skończył z najlepszym w drużynie wynikiem 27 punktów, dokładając 10 asyst. Kto wie, czy na tym wciąż jeszcze bardzo wczesnym etapie sezonu, to nie on wysuwa się na pole position w wyścigu po nagrodę MVP. Przed nami jeszcze prawie 80 meczów, więc to takie tylko wstępne rozpoznanie, ale jednak: