NBA: Jak Knicks przegrali mimo znakomitego występu KAT?
Wydawało się, że to będzie spektakularne zwycięstwo New York Knicks nad niżej notowanymi Chicago Bulls w środową noc. Zamiast tego, drużyna z Nowego Jorku doznała bolesnej porażki 124-123 w Madison Square Garden, pomimo fenomenalnego występu swojego lidera, Karla-Anthony’ego Townsa, który zdobył w tym meczu rekordowe w sezonie 46 punktów.
Come back był bliski
Bulls prowadzili już nawet 22 punktami, wykorzystując osłabienie Knicks, których trzech rozgrywających do ostatniej chwili nie było pewnych udziału w meczu. Jalen Brunson tym razem nie był bohaterem spotkania; całą uwagę przyciągnął Karl-Anthony Towns. Center Knicks imponował skutecznością, trafiając 18 z 30 rzutów z gry oraz 6 z 12 prób za trzy punkty.
Towns zdobył aż 17 punktów w czwartej kwarcie, co stanowiło połowę ówczesnego dorobku Knicks, i to dzięki jego zaangażowaniu udało się nawiązać walkę z Bulls. Mimo takich pozytywnych sygnałów, sugerujących zwycięstwo Knicks, drużyna prowadzona przez Toma Thibodeau popełniła kluczowe błędy w końcówce. Knicks, podobnie jak ich gwiazda Towns, notowali w kluczowych momentach nadmiar fauli. Bulls wykorzystali sytuację, zdobywając 10 z 13 rzutów wolnych w czwartej kwarcie. Ostateczny cios zadał im Coby White, trafiając trzy rzuty wolne po faulu Josha Harta przy rzucie za trzy.
Rzuty wolne zawiodły
Knicks, w tym sam Towns, otrzymali tylko trzy rzuty wolne w decydującej kwarcie, z których zdołali wykorzystać zaledwie jeden. Gdy przyszło do walki w końcówce, Knicks nie byli w stanie skutecznie bronić bez fauli i nie potrafili wykorzystać przewinień rywali.
Mimo heroicznej postawy Townsa, paradoksalnie to właśnie on – jako kluczowy zawodnik Knicks – przyczynił się zarówno do pościgu, jak i do ostatecznej porażki drużyny.
