NBA Draft 2021 – 6 największych talentów
Finały Finałami, ale już w następny czwartek czeka nas Draft 2021! Czas najwyższy przyjrzeć się choć kilku najważniejszym zawodnikom, znajdującym się w tegorocznym naborze. Dlaczego najważniejszym? Praktycznie wszystkie mock drafty, jakie można znaleźć w amerykańskim internecie, na pierwszych sześciu miejscach zamieszczają tych sześciu koszykarzy, o których przeczytacie poniżej – zmienia się tylko kolejność. Zaufajmy więc ekspertom, że jest to sześć sylwetek, którym najbardziej warto przyjrzeć się przed czwartkową nocą.
Nie traktujcie tego tekstu jako mocku – kolejność omawianych zawodników jest względnie losowa.
Cade Cunningham (PG/SF)
20,1 pkt / 6,2 zb / 3,5 ast / 43,8% FG / 40% 3P
Na tę chwilę praktycznie każdy mock draft stawia go na pierwszym miejscu, więc istnieje duża szansa, że zobaczymy go w barwach Pistons. Są ku temu powody. Cade Cunningham wydaje się być jednym z kręgów na wodzie, które wytworzył wpadający do NBA kamień ze Słowenii. Cunningham nie ucieknie od porównań do Doncicia. Nie tylko dlatego, że wchodzi do ligi po sezonie, w którym Luka wszedł na poziom absolutnej czołówki ligi. Istnieją wyraźne podobieństwa, wynikające z kombinacji warunków fizycznych i roli boiskowej. Na pierwszy rzut oka wygląda on bowiem jak skrzydłowy – jest jednak na wskroś rozgrywającym.
Cade mierzy około 203 centymetrów (6’8”, czyli tyle, na ile mierzeni są według NBA.com m. in. Jayson Tatum, Joe Ingles, Rodney Hood, ale też Bismack Biyombo, czy Daniel Theis – ot ciekawostka), mając przy tym jakieś około 100 kilogramów. Od długich skrzydłowych, czy niektórych podkoszowych o podobnych wzroście i wadze (Precious Achiuwa, Trevor Ariza, Al-Farouq Aminu) dzieli go zasięg ramion, wynoszący skromne 213 centymetrów. Jego warunki na skrzydle nie robią więc wrażenia – ale już na rozegraniu owszem. Cade jest o kilka centymetrów wyższy od Luki Doncicia, który przecież fizycznie ogrywa obrońców, łatwo schodząc z nimi do post up. Mamy więc ogólna charakterystykę – oversized rozgrywający. Ale co on właściwie potrafi?
Chciałoby się zacytować Wąskiego i napisać „praktycznie wszystko”. Cunningham to tego rodzaju zawodnik, który bierze piłkę i z miejsca stanowi o sile ataku. Ba, stanowi on kształt systemu ofensywnego. Potrafi on bardzo dużo w pick’n’rollu – wejść pod kosz wykorzystując grę na kontakcie, trafić trójkę po step backu, czy podać piłkę na wolną pozycję, nawet przy podwojeniu. Widzi dużo, rozumie na czym polega ta gra, znajduje dobre rozwiązania. Jest w tym prowadzeniu gry na zasłonach wszechstronny i ze swojej wszechstronności mądrze korzysta.
To jednak może stanowić – paradoksalnie – jego duży znak zapytania. Na poziomie uniwersyteckim Cunningham rozegrał 27 spotkań, w których prezentował się indywidualnie naprawdę znakomicie. Jego Oklahoma St. odpadła w March Madness już w drugiej rundzie, ale szybkie zerknięcie w box score pokazuje, w jak dużym stopniu był on liderem tej ekipy:
No i tu pojawia się pytanie – czy wchodząc na poziom NBA, Cunningham będzie w stanie wejść od razu w buty lidera? Bo jeśli nie, to trochę nie wiem, czego od niego oczekiwać. Kreowanie ofensywy w grze na piłce to wszystko, co od niego widzieliśmy. Czy on potrafi grać bez piłki? Czy potrafi ustąpić pola innym, wejść w rolę zadaniowca, drugiej opcji? Trudno powiedzieć. Są przesłanki, by w to wątpić. o ile bowiem chłopak świetnie rozumie grę i podejmuje niezłe decyzje, brakuje mu trochę dynamiki, zdecydowania, szybkości. Obrońców na poziomie NCAA gubił mnogością opcji, jakie mógł podjąć. Pytanie, czy szybsza i bardziej fizyczna NBA go nie przystopuje. Gość raczej nie zostanie drugim Donciciem. Gdyby miał wejść na poziom zbliżony, poziom gwiazdy i zawodnika All-NBA Teams, musiałby przyśpieszyć, nabrać zdecydowania. Być może to kwestia fizyczności, którą w NBA łatwo szybko poprawić. Tego jednak się nie dowiemy, póki nie zobaczymy.
Trochę te kilka akapitów wybrzmiało zachowawczo, pesymistycznie. Ale Cade Cunningham to już teraz jest zawodnik, po którym widać masę talentu. Oprócz wachlarza ofensywnych możliwości – od step-backów za trzy, kreowania sobie rzutów w półdystansie 1 na 1, kończenia na kontakcie (głównie, kiedy uda mu się złapać przestrzeń na rozpędzenie się), jest w nim też potencjał defensywny. Przy jego wzroście rozpiętość ramion 213 cm to nie jest coś imponującego, ale… No właśnie, przy jego wzroście. Mając 203 cm na obwodzie, może dużo switchować, zmieniać krycie na wyższych zawodników. Ma zacięcie, chce mu się, pokazywał już obronę na 4 różnych pozycjach. Szuka przechwytów (1,6 na mecz w NCAA), przykleja się blisko rywala i dobrze wykorzystuje swoją fizyczność. Nie gubi rotacji. Samo to, że ma do obrony smykałkę sprawia, że z miejsca może wejść do zespołu NBA i być plusowym graczem, co nie jest takie oczywiste dla debiutanta.
Porównanie: Luka Doncic / Penny Hardaway
Evan Mobley (C/PF)
16,4 pkt / 8,7 zb / 2,4 as / 2,9 blk
Cholera, on nawet z twarzy wygląda jak dziecko LaMarcusa Aldridge’a i Chrisa Bosha. Mówimy o dobrze wyszkolonym, potrafiącym zdobywać punkty, mobilnym podkoszowym. Przy swoich 213 centymetrach wzrostu, chudych kończynach i oldschoolowo krótkich spodenkach, na tle innych studentów wyglądał jak kieszonkowy Manute Bol. To oczywiście drobna hiperbola, ale pomaga w jej usnuciu fakt, że Evan Mobley naprawdę ma czutkę do ustawiania się w defensywie, co owocuje średnią 2,9 bloku na mecz. Zajmuje dobre pozycje, ma odpowiedni timing i skrzydła o rozpiętości 224 centymetrów. Nie są to wymiary Rudy’ego Goberta (216 cm wzrostu, 235 cm rozpiętości ramion), ale też robią wrażenie. Zwłaszcza, że przychodzą one do ligi w pakiecie z umiejętnym ich wykorzystywaniem przez posiadacza. Mobley już teraz broni pick’n’rolla lepiej, niż Gobert w swoich pierwszych sezonach – także wtedy (a może przede wszystkim wtedy), kiedy trzeba zmienić krycie, wyjść kroczek wyżej, kontestować na półdystansie. Widząc, na czym opierają się tegoroczne Finały NBA, można przypuszczać, że ta umiejętność otworzy mu wiele furtek.
Zobacz, jak bardzo on wie co się wokół niego dzieje i co ma robić:
Tym, co sprawia jednak, że Evan Mobley jest tak ekscytujący, jest fakt, że do już dobrej (przynajmniej na poziomie NCAA) defensywy dokłada on spory potencjał ofensywny. Przy swoich warunkach jest on przede wszystkim odbiorcą wszelakich lobów i rolującym po pick’n’rollach. Potrafi wyjść w górę, ma dość chwytne dłonie. Na tym jednak jego repertuar się nie kończy. Kiedy podać mu piłkę, widać, że ma dryg do tego, żeby obrócić się w stronę kosza, zrobić jakiś prosty zwód, wejść w kozioł, zrobić obrót, skończyć hakiem, czy z odchylenia. Wszystko to wygląda jeszcze trochę pokracznie (może przez tę szczupłą budowę ciała), ale widać w tym potencjał. Ba, łatwo można znaleźć nawet akcje, w których po zbiórce Mobley sam przekozłowuje piłkę na drugą połowę. Nie tak oczywiste dla 213 centymetrowych centrów.
To czucie piłki bierze się chyba w dużej mierze z faktu, że kiedy spojrzeć na jego highlighty jeszcze z czasów gry w liceum, widać wiele posiadań, w których gra jako rozgrywający. Klipy, w których mija ze szczytu o dwie głowy niższych rywali i daje nad nimi z góry, albo podaje nad ich głowami do kolegi pod koszem. W NCAA nie było tego już aż tak dużo – w NBA tym bardziej nie będzie – ale zdarzały się momenty, w których rozrzucał piłkę ze szczytu boiska. Dobrze wiedzieć, że można wykorzystać go jako element pozytywnie wpływający na ruch piłki. A kto wie – może jakiś sztab zespołu NBA zrobi z niego 213 centymetrowego obwodowego, jakiego próbuje się zrobić z Pokusevskiego w Thunder, albo jakim zdawało się, że może zostać Bol Bol w Nuggets.
Mobley ma z pewnością kilka wad, czy ograniczeń, ale chyba nic, co byłoby wyraźną czerwoną flagą. Na ten moment największym kłopotem wydaje się jego bardzo ograniczona fizyczność. Chłopak jest bardzo chudy, nie ma wiele fizycznej siły, jego środek ciężkości jest wysoko zawieszony. Już na poziomie uniwersyteckim za łatwo dawał się przepychać pod koszem. W starciu z topowymi centrami, jak Embiid, Jokic, czy Ayton, zostałby na ten moment poważnie zdominowany. Mamy w głowie oczywiście, jak patykowato przed przyjściem do NBA wyglądał Giannis Antetokounmpo, Kevin Durant, czy wspomniany Embiid. Z tych chudzielców zrobiono silnych zawodowych atletów. Pytanie, czy na każdego da się wrzucić tę obudowę z mięśni. To pewnie pytanie do jakichś znawców anatomii. W każdym razie scoutujący Mobley’a przedstawiciele klubów NBA na pewno mają pewien ogląd na to, czy z tej mąki będzie chleb. W nieco laickim jeśli chodzi o anatomię okiem wygląda to tak, że jeśli nabierze masy i siły, będzie mógł przenieść swoje atuty na najwyższy poziom. Choć oczywiście znak zapytania jest.
Kolejnym może być jego forma rzutowa. W 33 rozegranych spotkaniach na poziomie NCAA łącznie trafił on 12/40 prób z dystansu. Daje to 30% przy nieco ponad jednej próbie na mecz. Nie tak źle, jak na początkującego centra. Jego rzut jednak nie wygląda najpewniej – jak to często bywa u tak wysokich grajków. Mechanika jest wolna, mało stabilna, nieco nieregularna. Znów – jest to coś, co na poziomie sztabu trenerskiego NBA może być bardzo szybko skorygowane. Jeśli oczywiście dobrze trafi – wiemy, jakie kłopoty ma w Memphis Brandon Clarke. No i fakt, że nie jest to 18-letni prospekt, tylko już 20 letni zawodnik. Wciąż młodzian, ale jednak te dwa lata sprawiają, że jego sufit jest minimalnie niżej.
Można te defekty traktować jako wady, a można spojrzeć na nie w taki sposób, że Evan Mobley ma wciąż sporo pola do rozwoju – bo nie są to ograniczenia nie do przeskoczenia (najpewniej). Nie wygląda on na potencjalną wielką gwiazdę ligi – mało kto w tym drafcie wygląda. Może być to jednak stać się fantastyczny podkoszowy, skrojony pod dzisiejsze standardy gry w koszykówkę. Nigdy nie siliłem się na sztuczny obiektywizm, więc napisze to – uwielbiam potencjał tego gościa i będę mu kibicować.
Porównanie: Kevin Garnett bez kawy, zdolny syn Chrisa Bosha
Jonathan Kuminga (SF/PF)
15,8 pkt / 7,2 zb / 2,7 ast / 1 prz
To jest chyba największy znak zapytania z czołówki tegorocznego naboru. Czołówki, bo w mockach Kuminga jest stawiany niemal jednogłośnie tuż za pierwszą czwórką. Często pojawiają się głosy od źródeł związanych z klubami NBA, że potencjał tego chłopaka jest niesamowity. Mierzony jest na 203 centymetry wzrostu, ważony na 95 kilogramów, a jego rozpiętość ramion wynosi 215 centymetrów. Atletyzm stoi u niego na niespotykanym dla dopiero wchodzącego do NBA 18-latka. Defensywny potencjał na najwyższym poziomie. Problem polega na tym, że nie jest on gotowy na granie poważnej roli w NBA już teraz. Może to nieuczciwe, że zacznę od minusów, ale on nie czuje jeszcze za dobrze gry.
Kuminga nie grał w NCAA – podobnie jak kilku innych zawodników z tego naboru, skorzystał on z możliwości gry w G-League, gdzie mógł mierzyć się z dorosłymi koszykarzami. Rozegrał tam 13 spotkań, w których notował – jak widzicie wyżej – przyzwoite statystyki. Kulała jednak skuteczność. Trafiał zaledwie 38,7% rzutów z gry, co jest fatalne biorąc pod uwagę jego siłę, drive, łatwość dostawania się nad obręcz. Z dystansu trafiał 24,6%, przy aż 5 próbach oddawanych co mecz (!). Rzucał więc dużo, próbował – często zupełnie niepotrzebnie. Jego rzut wymaga pracy, ale nie jest jakiś fatalny – nieraz, kiedy dochodzi do czystej pozycji, rzut wpada. To bardziej kwestia podejmowanych decyzji, niż czegokolwiek innego. Ze słabych decyzji bierze się też aż 2,6 straty na mecz (przy 2,7 asysty). Kiedy wejdzie w tryb 'jeden na jeden’, przestaje widzieć cokolwiek dookoła i oddaje po prostu głupie rzuty. Spójrzcie na kilka jego decyzji z jednego tylko meczu, w którym trafił 5/15 z gry i tracił piłkę 5 razy:
Pamiętajcie, że to tylko bezczelnie wycięte low-lighty, pomijające całkowicie dobre strony Kumingi. Na to jednak chciałem zwrócić uwagę – kiedy już trafi do NBA, trzeba będzie mu poświęcić mnóstwo czasu, by nauczyć go lepiej czytać grę, rozumieć co się dzieje, podejmować lepsze decyzje. Można przypuszczać, że w pierwszym sezonie, a może nawet w dwóch czy trzech pierwszych sezonach, będzie grał niewielkie minuty.
Ale zaraz zaraz. Ja tu trzy akapity o tym, jakie Kuminga ma problemy, a w mockach stawiany jest w top5, o co tu chodzi? Oczywiście o ogromny potencjał. To jeden z najmłodszych zawodników w tym naborze. Trudno dziwić się, że rozumie grę na niższym poziomie, niż na przykład mający w 2 lata więcej Evan Mobley. Na tym etapie rozwoju 2 lata to jest mnóstwo czasu. Mimo wszystko, przy pewnych ograniczeniach w boiskowym sprycie, Kuminga fizycznie wygląda wręcz kapitalnie – zwłaszcza jak na 18-latka. Pod tym względem jest gotowy, by wchodzić do NBA choćby i teraz.
No i te wszystkie rzeczy, które często mu nie wychodzą – pudłowane rzuty, niedokładne podania, gubienie piłki w koźle, zagapianie się i gubienie rotacji w obronie… To nie są rzeczy, które nie wychodzą mu, bo ich nie potrafi. Zdarzały mu się świetne serie rzutowe. Istnieje wiele highlightów z jego błyskotliwymi asystami. Nieraz mijał rywali dynamicznym kozłem i dawał z góry. W obronie grał czasem bardzo dobre posiadania. Zwłaszcza w defensywie widać jego potencjał Dobra budowa ciała, naturalna siła, którą potrafi wykorzystywać – naprawdę jest w czym rzeźbić.
To wszystko jednak dzieje się czasem, a nie za każdym razem. Widać jednak, że on to wszystko potrafi, Trzeba dać mu tylko trochę czasu, by nauczyć go, jak robić te rzeczy regularnie. Takie rzeczy, jakie zebrane są tutaj:
Porównanie: Kawhi Leonard z plakietką 'uczę się’
Jalen Green (SG)
17,9 pkt / 4.1 zb / 2.1 ast / 1,5 prz
Green grał u boku Kumingi w g-league’owej ekipie Ignite, stworzonej właśnie na potrzeby młodych prospektów, które zamierzają rok przed NBA spędzić gdzieś indziej, niż w NCAA. Green powszechnie stawiany jest w top3 w mockach – najczęściej przypisuje się go do numeru drugiego, którym dysponują Houston Rockets. Z miejsca nie zastąpi Jamesa Hardena, ale gra na tej samej pozycji i w perspektywie kilku lat też może stać się liderem ofensywy swojego zespołu. Liderem o charakterystyce innej niż Harden, ale liderem.
Green to mierzący 198 centymetrów rzucający obrońca – przy czym nacisk kłaść należy na frazę 'rzucający’. To zdecydowanie bardziej zawodnik jednej strony parkietu, niż trójka wymieniona wyżej. To bardzo elektryczny koszykarz – elektryczny, elektryzujący i każdy inny przymiotnik związany z prądem. Wynika to głównie z dynamiki, jaką posiada Jalen Green w swoich ruchach – zarówno horyzontalnych, jak i wertykalnych. O ile Kuminga wygląda na fizycznie najbardziej gotowego do gry w NBA, tak Green z miejsca stałby się jednym z najbardziej wyskakanych zawodników ligi. W powietrzu wygląda jak Derrick Jones Jr..
To nie jednak tak, że mówimy o zawodniku, który umie tylko fajnie dać z góry. To tylko najbardziej efekciarski fragment wachlarza jego możliwości. Jako zawodnik z piłką stanowi zagrożenie na kilku płaszczyznach. W grze 1 na 1 z taką samą łatwością mija w pierwszym kroku dzięki swojej dynamice, po czym kończy spod (lub znad) kosza, znajduje rzut po koźle z półdystansu, lub zgrabnym step-backiem znajduje trójkę. Co prawda 36,5% skuteczności z dystansu w G-League to nie jest wynik powalający, ale trenerzy pozwalali mu – podobnie jak Kumindze – na wiele prób. Trójek oddawał średnio 5,7 na mecz. Choć zdarzały mu się spotkania ze skutecznością 0/7, albo 0/6 z dystansu, to miewał też spotkania 6/8, czy 5/6. Rzucać potrafi – trzeba tylko trochę wprawy i uspokojenia jego gry. Bo w przeciwieństwie do omawianego wyżej kolegi z zespołu, Green czyta grę naprawdę dobrze – zwłaszcza kiedy przychodzi do podjęcia decyzji w ataku, czy atakować obręcz, szukać rzutu po koźle, czy oddać piłkę. Nieraz oddawał gorsze rzuty, ale kiedy 19-latek jest liderem zespołu w dorosłej koszykówce, trudno mieć o to duże pretensje. Jego obycie jako jednoosobowa opcja ofensywna już na tym etapie sprawia, że po wejściu do ligi z miejsca powinien stać się przynajmniej pierwszą opcją ofensywną z ławki, a’la Jordan Clarkson. Sufit ma znacznie wyżej, ale właśnie ta wysoka podłoga sprawia, że znajduje się tak wysoko w tym naborze.
Pięknie patrzy się na jego zmiany kierunku z piłką. Ma w sobie naturalną szybkość. Nie przyśpiesza jednostajnie, jak sportowy samochód – bardziej przypomina zdalnie sterowane autko elektryczne.
Jeśli musi coś w ofensywie poprawić, to umiejętności kreowania gry dla innych. Przy tak wysokim usage% (23,4%), tylko 2,8 asysty to nie jest żadna rewelacja – zwłaszcza, kiedy zestawić ją z 2,7 straty na mecz. Często – jak u Kumingi – były to niedokładne, za lekkie podania, które bardziej doświadczeni rywale potrafili przeczytać i przechwycić. To chyba po prostu uroki gry w G-League a nie z rówieśnikami w NCAA na tym etapie kariery. Fakt, że Green stanowi w koźle po zasłonie zagrożenie na kilku płaszczyznach, może znacznie ułatwić mu stanie się lepszym podającym. Nominalnym rozgrywającym raczej nie zostanie, ale jako off-guard najpewniej nauczy się nie mrozić piłki, nie wstrzymywać ofensywnego flow. Niewiele widzieliśmy też jego rzutów w sytuacjach catch’n’shoot, więc choć po koźle może stać się świetnym punktującym, trudno powiedzieć, jak będzie mu szło wychodzenie na pozycje po zasłonach. Zwłaszcza, że nie pomagają mu w tym warunki fizyczne.
Jalen Green jest bardzo chudy. Przy niemal 2 metrach wzrostu waży on zaledwie 82 kilogramy i są na parkiecie sytuacje, w których mu to przeszkadza. Są to głównie sytuacje defensywne. O ile jego wrodzona energetyczność sprawia, że w kryciu 1 na 1 daje z siebie ile może, tak bardzo łatwo zgubić go na jakiejś zasłonie, przez którą nie ma szans przebić się ze swoją masą. Jak jednak widać, nie można go w obronie zupełnie lekceważyć:
To może być też ograniczenie w ofensywie, kiedy każe mu się wychodzić na pozycje rzutowe po zasłonach. Również kiedy wejście pod kosz zostanie zagęszczone przez wyższych obrońców – choć czucie piłki i gibkość może trochę braki w masie zrekompensują. Największym kłopotem będzie jednak obrona, gdzie poza warunkami, na ten moment wygląda na to, że brak mu też do tego smykałki. Może jednak z czasem nadrobi sumienną nauką i zaangażowaniem.
Porównanie: Zach LaVine / młody Kobe
Jalen Suggs (PG)
14,4 pkt / 5,3 zb / 4,5 ast / 1,9 prz
Drugi w czołówce tego naboru rozgrywający po Cadzie Cunninghamie. Suggs jednak jest bardziej… Klasyczną jedynką. Nie ma warunków skrzydłowego (Suggs mierzy 193 centymetry wzrostu), a jego podstawową umiejętnością jest kreowanie gry kolegom. Jak ryba w wodzie czuje się on przede wszystkim w każdej formie szybkiego ataku – kontrze, czy pół-kontrataku. Dzieje się tak z kilku powodów. Po pierwsze, jest kolejnym wymienionym tutaj dynamicznym zawodnikiem, fizycznie prawdopodobnie gotowym na grę w NBA. Suggs jest już nieźle obudowany mięśniem, który daje mu nie tylko szybkość w pełnym biegu, ale też niezły wyskok. Sam chętnie napędzi kontrę z piłką w ręce, ale i jako odbiorca podania nad koszem może się nieraz sprawdzić. Z resztą zobacz, jak jego sprężyny pozwalają mu zablokować centra skaczącego do wsadu (a następnie – a jakże – napędzić kontratak):
Kolejną siłą Suggsa w szybkim ataku są właśnie te długie podania do przodu – często kozłem. Trzeba mu oddać, że ma świetne wyczucie, jak odbić gałę od parkietu, żeby kolega mógł skończyć na pusty kosz. To jest highlight obowiązkowy:
Jeśli przed nim biegnie kolega z zespołu, zespół może liczyć na punkty. Kiedy przed nim w kontrze nikt nie biegnie… Też może na nie liczyć. Suggs całkiem pewnie czuje się jako zawodnik kończący akcje w bliskim półdystansie – po wszelakich floaterach czy layupach. Wszystko to zapewnia mu przede wszystko jego siła, szybkość i dynamika. Siłą rzeczy lepiej wychodzi mu to wszystko w kontrach niż w ataku pozycyjnym.
Jego atletyzm sprawia, że już teraz jest też niezłym obrońcą. To jasne, że przy wzroście 193 centymetrów nie może kryć kilku różnych pozycji, ale na obwodzie robi różnicę. Nie tylko siłą, szybkością i zaangażowaniem, ale najzwyczajniej w świecie zrozumieniem tego, co się dzieje na boisku. Suggs wygląda na zawodnika, który ma najlepiej rozwinięte koszykarskie IQ w tym naborze. No, Evan Mobley też jest bardzo rozgarnięty, ale trudno dokonywać tu porównań z powodu gry na zupełnie innej pozycji.
Jest kilka elementów, które Suggs musi poprawić, żeby wejść na elitarny poziom. Jak na etatowego rozgrywającego, ma dość przeciętny drybling i w ogóle czucie piłki. Kiedy trzeba dostać się pod obręcz nie z rozpędu, ale po zasłonie, jakimś kozłem, minąć balansem ciała, czuje się on znacznie gorzej. Nie ma tej gibkości 'samochodzika elektrycznego’, jak wspomniany wcześniej jego imiennik, Jalen Green. Wejście pod kosz na czutce i sprycie, próba skończenia w tłoku, nieraz kończy się w jego przypadku stratą – stąd w dużej mierze aż 2,9 traconej piłki na mecz.
Nie jest jednak tak, że Suggs nie potrafi odnaleźć się w ataku pozycyjnym. W grze na zasłonach w dalszym ciągu jest bardzo dobrym kreatorem gry, widzi kolegów na otwartych pozycjach, potrafi dostarczyć im piłkę. Do pełni szczęścia brakuje tylko, by nauczył się trochę lepiej rzucać – zwłaszcza po koźle. Tragedii nie ma – 33,7% za trzy to trochę mało jak na rozgrywającego, ale już na poziomie NCAA widać było, że próbuje rzutów po koźle, czasem po jakimś step-backu i choć nie wygląda to jak jego naturalna gra, to ma w tym elemencie potencjał. Trzeba tylko ten potencjał rozwinąć, żeby z czasem Suggs stał etatowym pierwszym rozgrywającym klubu NBA, a kto wie, może i gwiazdą.
Porównanie: John Wall / Brandon Roy
Scottie Barnes (PG/SF/PF/C)
10,3 pkt / 4,0 zb / 4,1 ast / 1,5 prz / 50,3%FG
To jest ciekawy gość. Patrząc na jego statystyki możesz sobie pomyśleć, że szału nie robi. To jest jednak właśnie jeden z tych gości, którzy nie rzucają się w oczy, nie zdobywają wielu punktów, ale są kluczowi do wygrywania meczów koszykówki. Poza tym, na poziomie NCAA grywał on zaledwie po 24 minuty na mecz, w większości meczów wychodząc z ławki rezerwowych. Jego profil sprawia, że nawet w koszykówce juniorskiej nie stanowi on pierwszej czy drugiej opcji, nie wchodzi w buty lidera – on zawsze będzie zadaniowcem. Może jednak stać się zadaniowcem elitarnym. Powszechne jest porównywanie Barnesa do Draymonda Greena. Ma od niego trochę więcej, bo 205 centymetrów wzrostu i nieco dłuższe ramiona, mierzące około 221 centymetrów (więc naprawdę długie!). Jego podstawowe zadania na parkiecie także stanowią zadania stricte defensywne.
Choć warunkami Barnes zbliżony jest do tego, co często biega w NBA na pozycji centra, trudno go do tej pozycji przypisać, ze względu na jego wszechstronność. Pozostając przy porównaniach do Draymonda, w jednym jest od niego na tym etapie znacznie lepszy – jest bardzo dynamiczny i szybki na nogach, co pozwala mu z powodzeniem kryć rozgrywających. Wizja tego, że można rzucić takiego długiego plastra defensywnego na kozłującego rywali, żeby krył go zawzięcie od połowy parkietu, jest naprawdę ekscytująca:
Obrona na obwodzie, okraszona częstym odbiorem piłki (1,5 na mecz, ale już 2,2 per36) i zamykaniem linii, to jednak nie wszystko. Jak przystało na gościa mierzącego 205 centymetrów, może kryć też skrzydłowych, ale i podkoszowych. Na dobrą sprawę sprawdzi się na każdej pozycji. To, że rozumie co się dzieje w defensywie, jest bardziej niż oczywiste. Sprawnie zmienia krycie, zmienia schematy obronne – wszystko to z ogromną doza energii i zaangażowania. To kolejny aspekt który sprawia, że porównuje się go do Greena. Barnes – co nietypowe dla tak młodych koszykarzy – jest bardzo wokalny. Dużo mówi na parkiecie, instruuje kolegów. To coś, co trudno zaszczepić nawet tysiącem godzin treningów – komunikacja na parkiecie, podstawa w grze zespołowej, zwłaszcza tak dynamicznej. Chłopak ma w sobie ogromny zapał, wewnętrzny ogień. To może być gość, który stanie się etatowym najlepszym obrońcą ligi. Zobacz, on cały czas gada:
Jego defensywa już teraz stoi na takim poziomie, że chciałoby się go zobaczyć przyklejonego do najlepszych obecnie koszykarzy na poziomie NBA. Jestem pewny, że byłby w stanie napsuć im już teraz masę krwi.
Poza nieco lepszymi warunkami i lepszą dynamiką niż Draymond Green, jest jeszcze jednak rzecz, w której może być lepszy. Scottie Barnes ma ogromny potencjał jako kreator gry. Te 4,1 asysty na mecz (6,2 per36) nie brało się znikąd. W barwach Florydy, kiedy przychodziło do atakowania, nie grał sztywno ustawiony on na skrzydle, czy pod koszem, a często jako rozgrywający. Tak, jak rozumie grę w obronie, rozumie ją też w ataku. Często znajduje kolegów na wolnych pozycjach, nieraz obsługując ich jakimś efekciarskim no-look passem, czy dobrze wyliczonym podaniem po koźle. Żaden z niego Kyrie Irving, ale radzi sobie na koźle na tyle dobrze, że spokojnie można mu dawać w co poniektórych akcjach rozgrywać pick’n’rolle. Jego wszechstronność jest powalająca.
Pewnie domyślasz się już, dlaczego tak wszechstronnie uzdolniony gość nie jest pewniakiem do wyboru z numerem pierwszym. Niestety, rzut Scottiego pozostawia bardzo wiele do życzenia. W NCAA trafiał 50,3% z gry, co jest wynikiem bardzo dobrym, ale wynikającym z tego, że łatwo mu dostawać się do obręcz (i nad obręcz), skąd z wykorzystaniem atletyzmu pewnie kończył akcje. Rzut za trzy trafiał jednak na poziomie zaledwie 27,5% przy niecałych 2 próbach na mecz. Zawodnikowi który tak często wychodzi po zasłonach na koźle bardzo przydałby się choć solidny rzut. Ten wygląda jednak naprawdę niepewnie nawet w sytuacjach catch’n’shoot bez obrońcy, a co dopiero po koźle. To z resztą nie tylko kwestia odległości – rzuty z półdystansu, czy trochę dalsze floatery, też pokazują jego brak odpowiedniego czucia w nadgarstku. Umiejętność rzutu to jeden z niewielu minusów, ale bardzo za to bardzo poważny. Sprawia on, że jak elitarny nie byłby w innych dziedzinach koszykarskich, jego sufitem jest bycie zadaniowcem. We współczesnej koszykówce nie można pozwolić sobie na to, by podstawową opcję stanowił zawodnik, którego nie trzeba blisko kryć. Sami zobaczcie jakie problemy mają Sixers z Benem Simmonsem. Pytanie oczywiście, czy Barnesa da się nauczyć rzucać. Przed przyjściem do NBA, przed zetknięciem się z tamtejszymi sztabami trenerskimi, zawsze jest to pytanie, na które nie da się znaleźć odpowiedzi. Jeśli któryś z zespołów nauczy go choć przyzwoicie trafiać (strzelcem to on pewnie nie będzie), to może być z niego wielka gwiazda. Jeśli nie, wciąż może być naprawdę wartościowym elementem jakiejś mistrzowskiej układanki.
Porównanie: Draymond Green / Ben Simmons
Wątek Polski
Do tegorocznego draftu przystąpił także polski zawodnik, 20-letni Aleksander Balcerowski. Dziś pojawiła się informacja o tym, że Olek wycofuje się z naboru i spróbuje swoich sił za rok. Ten sezon spędzi natomiast w serbskim klubie KK Mega Basket. Miejsce nie byle jakie – przed przyjściem do NBA grali tam Nikola Jokic, Ivica Zubac, Boban Marjanovic czy Goga Bitadze. Tradycje wychowywania centrów do gry za Oceanem mają więc bogate. O Balcerowskim szerzej pisaliśmy jakiś czas temu: