Kółka i Krzyżyki #1: Los Angeles Lakers są za duzi!
To jest cykl Kółka i krzyżyki w którym – jeśli się uda – co tydzień pochylimy się nad kilkoma stricte taktycznymi aspektami meczów z minionych kilku dni.
Lakers nie ogarniają gospodarki przestrzennej
Jeśli ktoś typował, że Frank Vogel może być Coach of the Year, to po dwóch pierwszych meczach Lakers może się trochę przestraszyć. Pomimo ewidentnego talentu, jakim naładowany jest ten zespół, coś nie gra – koszykówka Lakers wygląda archaicznie, a co gorsza, nieskutecznie. Głównie dlatego, że większość akcji kończonych jest tyłem do kosza, bądź po prostu w izolacji. We współczesnej NBA, w której gra się przede wszystkim zasłony (co widać zwłaszcza na starcie tego sezonu), trudno zacząć grać nagle w taki sposób. Dziś gra tyłem do kosza ma sens, kiedy jej wynikiem poza punktami zdobytymi w post-up, może być odegranie do niekrytego na obwodzie strzelca. Niestety, nie tego rodzaju gra tyłem do kosza uprawiana jest w Los Angeles.
Anthony Davis jak do tej pory aż 59% swoich minut rozegrał jako silny skrzydłowy u boku drugiego centra – czy to JaVale’a McGee, czy Dwighta Howarda. To duży problem, kiedy zespół tak często decyduje się dostarczać Davisowi piłkę gdy ten gra tyłem do kosza, czy sam na sam w półdystansie. Spójrz jak ciasno jest w strefie środkowej, kiedy AD zdecydował się tutaj na rzut:
Praktycznie wszyscy zawodnicy Clippers znajdują się w polu trzech sekund, praktycznie wykluczając łatwe minięcie rywala i wejście pod niepilnowaną obręcz. Łatwo wyobrazić sobie, o ile inaczej wyglądałby spacing w tej akcji, gdyby JaVale’a McGee zamienić na jakiegoś strzelca i przesunąć na ten róg, w którym absolutnie nikogo nie ma. W tym momencie JaVale jest w ataku bardzo mało użyteczny. Ciężko byłoby mu odegrać piłkę w tym tłoku, a jego wzrost nie koniecznie przyda się w zbiórce ofensywnej. Głównie dlatego, że nie skupia się na dojściu do zbiórki, tylko zrobieniu miejsca Davisowi. Tutaj podobnie:
JaVale skupia się głównie na odciągnięciu od środka pola swojego obrońcy, który potencjalnie zawsze będzie tym najlepiej broniącym obręczy na parkiecie rywalem. Nie ucieknie za linię trzypunktową, bo nie będzie tam stanowił realnego zagrożenia (mimo coraz śmielej oddawanych prób, 1/12 w zeszłym sezonie, 1/1 w preseason), więc trzyma się blisko osi środkowej, uciekając za linię końcową. W tym miejscu jego możliwość zbiórki w ataku nie jest największa.
Nie pomaga również fakt, że ci zawodnicy Lakers, którzy rozpatrywani są jako strzelcy, nie budzą w obrońcach przesadnego respektu. Niżej kolejna akcja Davisa zakończona w grze 1 na 1 tyłem do kosza. Niewiarygodne, jak bardzo gdzieś obrońcy mają zawodników na obwodzie i skupiają się na powstrzymaniu AD:
To samo tyczy się izolacji granych przez LeBrona Jamesa. Lakers jak do tej pory aż 10,6% swoich akcji kończą izolacją (10 posiadań na mecz), natomiast grą w post-up kończy się aż 13,% akcji (14,5 posiadania na mecz) – wszystkie te wskaźniki są na ten moment zdecydowanie najwyższe w całej lidze. Brakuje natomiast gry w pick’n’rollu, która mogłaby być szansą na dynamizację ofensywy i maksymalne wykorzystanie posiadanego talentu. Jak na ten moment przeszkodą jest brak rezerwowego rozgrywającego – LBJ w dwóch pierwszych meczach był jedynym rozgrywającym, jaki pojawił się na parkiecie. Cóż, w drugim meczu Alex Caruso dostał 20 minut, ale w ogóle nie zmieniło to ogólnego oglądu sytuacji.
Spójrz na tę izolację, w którą postanowił wejść LeBron grając przeciwko zdecydowanie mniejszemu Mitchellowi. Wchodzenie w taki tłok w ogóle nie powinno być opcją. Anthony Davis, stojący w tym momencie na drugim skrzydle w ogóle nie uczestniczy w tej akcji – jedynie przeszkadza. W ten sposób nie da się maksymalizować talentów dwóch największych gwiazd.
Doc Rivers zmusił Kawhi do dzielenia się piłką!
Sprawy w Clippers mają się zgoła inaczej niż w purpurowo-złotej części Los Angeles. Wielu kibiców spodziewało się, że LAC będą w tym sezonie mocni – nawet bez Paula George’a na starcie sezonu – a mimo wszystko „gorsze dziecko” z z Miasta Aniołów było w stanie zaskoczyć wiele osób swoją dyspozycją in plus. Clippers to zbiór niezłych graczy, toteż ich dobra gra nie powinna może dziwić, ale sam talent zebrany w rotacji to nie wszystko. Trener Doc Rivers zna kilka sztuczek, które pomagają uwydatnić potencjał drzemiący w tym zespole.
Przede wszystkim Kawhi Leonard nie gra tak, jak grał jeszcze w Toronto Raptors. Kiedy zaczynał on grę dla zespołu z Kanady, narzekano na jego braki w umiejętnościach dzielenia się piłką. Podczas gdy ofensywa Toronto opierała się na dzieleniu się piłką, Leonard grał przede wszystkim izolacje, które wstrzymywały ofensywny flow drużyny. Po tym, jak na przestrzeni lat Kawhi Leonard notował średnio po 2-3 asysty, teraz po trzech spotkaniach notuje ich średnio osiem na mecz! Ta poprawa wynika w dużej mierze z faktu, że w Clippers wykorzystywany jest w grze na piłce również do obcinania się po zasłonach, gdzie pojawia się wiele opcji oddania piłki na czystą pozycję. Jest taka jedna, prosta zagrywka którą stosują Clippers w ofensywie. Spójrz na te dwie asysty:
Una delle perplessitá sui Clippers era legata all'insufficienza di creatori di gioco dal palleggio, escludo Lou Williams.
Nelle prime 2 gare ottimo Kawhi Leonard a proposito, col record personale di assist (9) pareggiato a corredo.#ClipperNation#NbaTipopic.twitter.com/ABpVPJEKjC— Marco A. Munno (@MarcoAMunno) October 25, 2019
Kawhi obiega dwie zasłony, które powodują problemy w szeregach rywali – często obrona popełnia błąd rotując po jednej zmianie krycia, a co dopiero przy podwójnej. Efektem bywa fakt, że któryś z defensorów popełni błąd, bądź najzwyczajniej w świecie nie zdąży pomyśleć i strzelec na skrzydle na przeciwko zostaje bez krycia, bądź też rolujący wysoki – w tym przypadku Montrezl Harrell – gubi swojego kryjącego. Tutaj podobna zagrywka, ale grana z Lou Williamsem na piłce:
Jednocześnie pick’n’pop oraz pick’n’roll, po którym kozłujący znajduje się w samum środku akcji i musi się tylko odpowiednio rozejrzeć. Prosta rzecz, ale regularnie przez Clippers na starcie sezonu grana i całkiem skuteczna.
Dlaczego wszyscy nie bronią Hardena jak Eric Bledsoe?
James Harden w preseason wydawał się być w takiej dyspozycji, że tylko czekaliśmy aż rozpoczną się rozgrywki, a on zacznie zdobywać regularnie po 40 punktów. To się jeszcze nie zaczęło dziać – notuje „tylko” 24 punkty na mecz, z czego połowa bierze się z trafionych rzutów wolnych. Jak do tej pory Broda legitymuje się fatalną skutecznością za trzy na poziomie 11,5% i to przy średnio aż 13 próbach! Oznacza to nie mniej nie więcej niż tyle, że Harden co noc pudłuje ordynarnie po kilkanaście rzutów z dystansu.
Jasne, to statystyki po dopiero dwóch meczach, więc wyciąganie z nich wniosków nie ma większego sensu. Zwłaszcza, że pierwsze z rozegranych przez niego spotkań było starciem z Milwaukee Bucks, co zawsze jest dla Hardena mordęgą. Przede wszystkim za sprawą Erica Bledsoe, który kontynuuje patent obrany już w zeszłym sezonie, polegający na agresywnym kryciu Brody maksymalnie jak to tylko możliwe od strony jego wiodącej, lewej ręki.
Już to widzieliśmy przed rokiem – Eric Bledsoe zostawia Hardenowi miejsce na wjazd pod kosz, co czysto teoretycznie jest błędem. W ten sposób jednak odcina mu możliwość wjazdu w lepszą lewą stronę, jak również możliwość step-backu – pozostawiając w zamian w pełni niepilnowany wjazd na prawą rękę, który w całym bogatym repertuarze zagrań Hardena jest akurat zagraniem najsłabszym.
Tak samo Bledsoe pilnuje Hardena bez piłki:
Harden ma tutaj masę miejsca na ścięcie pod kosz, ale zupełnie nie ma miejsca by znaleźć sobie pozycję za linią za trzy. Bucks i trener Budenholzer już drugi sezon z rzędu pokazują, że jest to skuteczna metoda na lidera Rockets – tym razem zakończył mecz trafiając tylko 2 rzuty z gry. Należałoby się zastanowić więc, dlaczego pozostałe drużyny nie miałyby zacząć grać przeciwko niemu w ten sposób? W kolejnym meczu Rockets granym przeciwko Pelicans Harden miał znacznie więcej swobody, kiedy Lonzo Ball – który nie jest przecież złym obrońcą – krył go na wprost. Na przestrzeni sezonu obserwować będziemy, którzy trenerzy podłapią ten schemat od Bucks i trenera Budenholzera.
Karl-Anthony Towns gra jak MVP!
Zdania mogą być podzielone, ale po pierwszych kilku dniach sezonu można spokojnie wskazać Karl-Anthony’ego Townsa jako najlepszego zawodnika NBA na ten moment. W trzech meczach zanotował on średnio 32 punkty, 13,3 zbiórki 5 asyst i aż 52% trafionych trójek, których oddaje blisko 10 co noc! Lider Timberwolves jest w świetnej formie, ale nie sposób nie zauważyć, że jego eksplozja formy wynika w dużej mierze z tego, że gra on zupełnie inaczej niż jeszcze rok temu:
https://www.youtube.com/watch?v=-61u32zXr5s&
źródło:YouTube/FreeDawkins
Minnesota Timberwolves w swoim podstawowym ustawieniu wydają się momentami grać właściwie bez nominalnego centra. Przede wszystkim w końcu udało się trenerowi Saundersowi Jr. grać długie minuty piątką, w której silnym skrzydłowym nie jest drab pokroju Gourgi Dienga. Na skrzydłach wychodzą Treveon Graham i Robert Covington, natomiast minuty wspomnianego Dienga, Noah Vonleha czy Jordana Bella są mocno ograniczone. Dzięki temu piątka grająca na parkiecie jest szybka, mobilna i w całości jest w stanie rzucać z dystansu, zapewniając Townsowi niebywałą ilość przestrzeni.
Towns jednak nie wykorzystuje jej do masowania się w rywalami pod koszem. Młody center gra de facto jako rzucający obrońca. Już w pierwszej akcji powyższych highlightów widać, że sam bierze się za wyprowadzanie piłki, w ogóle nie szukając zajęcia pozycji pod koszem. Towns odwrotnie niż przyzwyczaili nas do tego środkowi, szuka pozycji na obwodzie, by w razie otwarcia się drogi do obręczy przenieść grę do pola trzech sekund. Spójrz tylko na akcję w 1:04 – Towns markuje zejście pod kosz, by otrzymać zasłonę od swojego rozgrywającego (!) i trafić step-back trójkę. Ta właśnie steb-back trójka weszła na stałe do repertuaru jego zagrań. Kiedy ma się 213 centymetrów wzrostu i oddaje ją z takiego przewyższenia, staje się niesłychanym orężem.
Łatwo zwrócić uwagę, jak rzadko dostawał piłkę do gry tyłem do kosza w tym meczu z Nets. Co ciekawe, w meczu z Hornets sytuacja wyglądała zupełnie inaczej:
https://www.youtube.com/watch?v=VgYe2EBTScw
źródło:YouTube/FreeDawkins
Znacznie więcej tu gry do obręczy, znacznie częściej pozycja jest zajmowana tyłem do obręczy. Tutaj w końcu widać, jak dużo zmienia gra niskim ustawieniem dla wykorzystania pełni potencjału KAT’a. Trudno znaleźć wiele momentów w poprzednich sezonach, w których miałby on tyle miejsca, a cała czwórka pozostałych kolegów rozciągała grę grożąc realnie rzutem z dystansu. Świeżo jest nie widzieć tutaj pałętającego się pod nogami Dienga:
Jest to dokładne przeciwieństwo tego, co działo się kawałek wyżej w akcjach post-up granych przez Davisa. Sam fakt, że na przestrzeni dwóch meczów gra Townsa różniła się od siebie w taki sposób nie jest przypadkowa. Niskie rotacje Hornets sprawiły, że długimi momentami obrońcą KAT’a był Marvin Williams – tego rodzaju missmatche nie miały miejsca przeciwko Nets, gdzie czy to Allen czy Jordan prezentują wyższy poziom defensywny. Ich warto było wyciągać spod kosza, z ich strefy komfortu, otwierając grę i wykorzystując przewagę. Tutaj przewagi były inne i trener Ryan Saunders to dostrzegł. Widać już teraz, że młody szkoleniowiec radzi sobie lepiej w drugim sezonie pracy, kiedy miał do dyspozycji cały okres przygotowawczy. Tak oto Wolves niespodziewanie zaczęli sezon 3-0, a sam Towns wygląda jak wczesny kandydat do MVP. Pięknie się ich 0gląda!
Gregg Popovich Touch
Na koniec mały bonus. W tej lidze, w której ofensywa jest coraz prostsza, a polega ona coraz częściej na pick’n’rollu na szczycie i swobodnym ruchu bez piłki, coraz rzadziej widać rozpisane w ciekawy sposób zagrywki. Docenić należy więc finezję – a raczej sam fakt, że komuś się jeszcze chce. To musiał być trener Gregg Popovich. Spójrzmy, jak Spurs szukają czystej pozycji do rzutu, nie dysponując zastępem strzelców dystansowych rozciągających grę:
Najpierw La Marcus Aldridge odkleja się od obrońcy na zasłonie, żeby swobodnie przyjąć podanie na wysokości linii rzutów wolnych.
Następnie wysoko ustawieni obwodowi wykorzystują stojącego z piłką Aldridge’a, ale też siebie nawzajem, jako prowizoryczną zasłonę, zbiegając na krzyż, utrudniając swoim obrońcom pogoń za nimi.
Następnie gwałtowna zmiana kierunku i zahaczenie jeszcze o graczy ustawionych niżej, stawiających kolejną małą przeszkodę w pogoni obrońców za biegnącymi zawodnikami. Spójrz tylko jak wąsko grana jest ta akcja. Jak często widać w NBA ofensywę graną bez ani jednego zawodnika stojącego za linią trzech punktów?
Wyścig dobiega końca – jeden z obwodowych ewidentnie szybciej wyszedł z wirażu, zostawiając swojego defensora około półtora metra za sobą. Teraz tylko jeszcze wziąć piłkę z koszyczka od Aldridge’a (tak, on cały czas tam stał!), wykorzystując go raz jeszcze jako prowizoryczną zasłonę i można składać się do rzutu…
Po całej serii zasłon, podsłon i obiegnięć, obrońca jest już tak zdezorientowany, że kiedy przychodzi do rzutu, znajduje się on plecami do swojego rywala. Piękna sprawa. Kulisy tej akcji są takie, że zdecydowali się oni na nią po chyba pięciu z rzędu spudłowanych rzutach na starcie spotkania. Niestety, ten rzut także nie wpadł do kosza. Ale być może lepsze wrażenie zrobiłby ten pokaz slajdów, gdybym tego na końcu nie napisał.