Jerami Grant błyszczy w słabych Pistons

Jerami Grant błyszczy w słabych Pistons

Jerami Grant zaliczył w pierwszych 10 meczach sezonu tyle meczów na 25 punktów, ile wcześniej w czasie całej swojej sześcioletniej kariery w NBA. Prawda, że robi wrażenie? Jego postęp jest skokowy – od zadaniowca na kilka punktów w tankujących Sixers, przez ważnego defensywnego zawodnika na kilkanaście punktów w Nuggets, aż po – nie bójmy się tego stwierdzenia – lidera zespołu. Co prawda zespołu słabego, szorującego po dnie tabeli, ale jednak lidera. Grant notuje na ten moment 24,8 punktu, 6 zbiórek, 1,8 asysty i 1,2 bloku na mecz. Łatwo można zdeprecjonować te osiągnięcia tezą – skądinąd słuszną – że jeśli słaby zespół przekaże stery nawet słabszemu zawodnikowi, to ten będzie notował liczby, bo w NBA nawet ci słabsi gracze to przecież jednak talenciaki. Sęk w tym, że Pistons nie do końca te stery przekazali, a kiedy popatrzy się na ofensywę Tłoków to okaże się, że Grant właściwie nie jest żadną pierwszą opcją. Przynajmniej nie w takim rozumieniu, że trener układa pod niego zagrywki, że konstruuje atak z myślą o jego grze. Grant wyszarpuje sobie to samemu.

W zestawieniu z ostatnim sezonem w Nuggets, Grant gra o około 10 minut na mecz więcej. Nieproporcjonalnie bardziej wzrosła ilość oddawanych przez niego rzutów. Z 8,9 próby w zeszłym sezonie, zaczął oddawać aż 18,5 rzutu na mecz. Tyle samo co chociażby Damian Lillard. Tylko 11 zawodników w lidze oddaje więcej prób i wszystko to zawodnicy raczej znani wcześniej z kreowania, gry na piłce. Trudno uwierzyć, że Grant oddaje aż 7,1 trójki na mecz (z czego trafia przyzwoite 37,5%). Dla porównania 7,3 oddaje na przykład Luka Doncic. Wynika to jednak z faktu, że Jerami wykorzystuje każdą okazję do stworzenia bezpośredniego zagrożenia.

Postęp Granta w kilku różnych elementach koszykarskiego rzemiosła dokonuje się na naszych oczach. W tym także w grze na piłce. Co do zasady jednak, atak pozycyjny Pistons to wciąż w dużej mierze Blake Griffin w post-up, czy pick’n’rolle w konfiguracjach Wright-Griffin-Plumlee. Akcje rzutowe Jerami Granta to w bardzo często sytuacje, w których po wyżej wymienionych schematach dojdzie już do jakiejś rotacji, a piłka zostaje odegrana gdzieś na obwód. Tam jest już on i albo oddaje rzut, albo decyduje się na wjazd. Całego opublikowanego przez NBA mixu jego akcji, zaledwie kilka to proste zasłony zagrane dla niego – większość to po prostu Grant znajdujący się w odpowiednim miejscu i biorący losy akcji w swoje atletyczne ręce:

YT:NBA

Pytanie brzmi oczywiście, czy tego rodzaju rolę mógłby pełnić w swoim poprzednim klubie, Nuggets – zespole silniejszym, od którego ofertę kontraktu odrzucił. W rozmowie z The Athletic Grant sugeruje, że kierowały nim właśnie względy ambicjonalne:

„Myślę, że fanom może być trudno zrozumieć [odejście z Denver], ale sądzę, że dla gracza nie będzie to trudne do pojęcia. Myślę, że to niezrozumiałe dla ludzi, którzy nie grają, bo nie patrzą na sprawę z tego samego punktu widzenia. (…) Byłem w sytuacji, w której czułem się komfortowo – kocham moich kolegów, organizację; było wiele rzeczy które sprawiały, że wahałem się co do decyzji. Koniec końców podjąłem jednak decyzję najlepszą dla siebie i swojej kariery. Mój rozwój jako koszykarza jest dla mnie ekstremalnie ważny. To było wyzwanie. To wyzwanie mnie zaintrygowało i pomogło podjąć decyzję. Cieszę się z tego. „

Pochodzący ze sportowej rodziny Grant na pierwszy miejscu stawia osobisty rozwój – musiał przecież wiedzieć, że to Nuggets daliby mu większe szanse na walkę o wyższe cele. Ba, daliby jakiekolwiek szanse. To w Detroit dostał jednak okazję na wejście na wyższy poziom indywidualny. W tym samym Detroit, z którym jego wujek Horace Grant toczył zażarte boje jako zawodnik Chicago Bulls w latach 90′.

Można przypuszczać, że w Denver – choć zaliczył tam spory postęp – nie dostałby takiej swobody. Choć w obu zespołach to nie jego gra stanowi trzon organizacji ofensywy, to jednak w Pistons jego usage% (procentowy wskaźnik akcji zespołu, które wykorzystuje dany gracz gdy jest na parkiecie) wynosi aż 26,3%. W Nuggets Jokic ma usg% na poziomie 27,7%, a Jamal Murray 23,6%. Gdyby dostawał mniej więcej tyle swobody w kończeniu akcji co obecnie, to we trójkę oddawaliby praktycznie wszystkie rzuty będąc wspólnie na parkiecie. Sytuacja trudna do wyobrażenia.

Z pewnością jednak w Nuggets nie musiałby dawać mniej w defensywie – był bardzo dobrym uzupełnieniem mniej mobilnego Nikoli Jokicia, jak teraz jest dobrym uzupełnieniem mniej mobilnych Plumlee i Griffina. O ile można w ogóle mówić o dobrym uzupełnieniu obrony, która traci 112 punktów na 100 posiadań i jest 23. w ligowej stawce. Ten brak mobilności sprawia, że trener Dwane Casey często ustawia swoich zawodników w czymś na kształt strefy – w ustawieniu zagęszczającym środek pola, jednak oddającym rywalom sporo czystych trójek (37,9 próby na 38,6% skuteczności, 26. miejsce w lidze). Na tym tle szybki i silny Grant błyszczy. Z nim na parkiecie Pistons tracą o 7,5 punktu mniej na 100 posiadań. To też jedyny zawodnik w rotacji, z którym zespół traci mniej punktów, jednocześnie zdobywając więcej (+3,8). Dzięki temu zespół z nim jest na plusie w punktach na 100 posiadań o 11,4. Lepszy jest tylko – ku zaskoczeniu – dobrze radzący sobie Josh Jackson i jego +13,8.

Na chwilę obecną Jerami Grant jest jednym z 10 najlepszych strzelców w konferencji wschodniej i gdyby odbył się w tym roku Mecz Gwiazd, a Detroit Pistons wygrali trochę więcej meczów, to byłby on mocnym kandydatem do gry. Niestety jednak Mecz Gwiazd się nie odbędzie, a Pistons raczej za dużo nie wygrają. Ich aktualny bilans 2-9 jest najgorszym na chwilę obecną w całej lidze. Biorąc pod uwagę, że Blake Griffin może doznać kontuzji lub zostać wymieniony, a Killian Hayes już się uszkodził… W Detroit może nie być w tym sezonie zbyt dużo dobrego. Poza wykorzystującym do maksimum swoją szansę Grant. Nasze kibicowskie postrzeganie wciąż każe jednak myśleć o tym w kategorii kroku przed osiągnięciem czegoś drużynowo. W końcu tak grający Jerami przykuje uwagę dobrych zespołów, które mogą chcieć wyciągnąć go z Detroit. Jego umowa kończy się dopiero za trzy lata. Na rynek wolnych agentów wejdzie w wieku 29 lat – być może po swoim prime time. Osobisty rozwój to świetna sprawa, ale nie szkoda potencjału na nabijanie punktów na dnie tabeli? Być może transfer będzie dla niego za jakiś czas naturalną potrzebą – zwłaszcza, że kontrakt i gwarantowane pieniądze już ma.