Jacek Winnicki: Wcześniej inaczej patrzono na naszą grę
SKS Fulimpex Starogard Gdański po czterech kolejkach zajmuje 14. miejsce w ligowej tabeli. Jeden z pretendentów do awansu odniósł na razie jedno zwycięstwo. – Naturalnie, jesteśmy pod dużą presją. Wcześniej inaczej patrzono na naszą grę. Oczekuje się od nas dobrych rezultatów. Staram się tę presję ściągnąć z graczy i wziąć ją na siebie, bo takie jest życie trenera. A my musimy zrobić wszystko, by wygrywać – mówi trener „Kociewskich Diabłów” Jacek Winnicki.
Pamela Wrona: Co na początkowym etapie rozgrywek jest największym problemem SKS i czego potrzebuje zespół?
Jacek Winnicki, trener SKS Fulimpex Starogard Gdański: Zwycięstw.
Proszę o wnioski.
Dobrze przepracowaliśmy sezon przygotowawczy. Rozegraliśmy kilka sparingów, w których wyglądaliśmy w porządku. Mierzyliśmy się z przeciwnikami, którzy – przynajmniej wtedy personalnie – uważani byli za silnych i w większości tych rywalizacji wypadaliśmy zadowalająco. W tydzień rozegraliśmy 3 mecze i to niestety całkowicie zmieniło naszą sytuację.
Cały czas to analizujemy. Dwa mecze – z Sopotem (82:84) i Krosnem (87:74) – były lepsze niż w Warszawie, bo tam nie podjęliśmy walki, nie byliśmy skoncentrowani i taki był efekt (83:68). Natomiast w dwóch pozostałych spotkaniach było lepiej, ale gdy jest się w takiej sytuacji, robi się nerwowo. Nie ma swobody i tego nam brakuje. Tak jak i koncentracji oraz energii, szczególnie w drugich połowach i końcówkach meczów. Nad tym musimy cały czas pracować.
Czy są możliwe korekty w składzie?
Mamy już jednego obcokrajowca i nie chcemy go zmieniać. Jeśli mowa o polskim składzie, nawet jeśli ktoś by chciał zmian, byłoby to trudne ze względu na rynek. To nie jest tak, że gracze czekają, także są ograniczone możliwości. Ale zarazem podkreślę, że nie ma na razie takich pomysłów.
Niektóre z pojawiających się opinii sugeruje, że problem tkwi między innymi w braku typowego centra, kreatora – zdaniem trenera, jakie ma to znaczenie i przełożenie na wyniki?
Rozmawialiśmy z polskimi centrami i mieliśmy taką koncepcję. Niestety, nie udało nam się znaleźć środkowego, który byłby dla nas jakością dodaną. Jeśli chodzi o skład, takich graczy z rynku wybraliśmy i nie ma znaczenia, z kim jeszcze prowadziliśmy rozmowy. Ci zawodnicy chcieli u nas grać i nie jest do końca tak, że nie mamy kreatora. Po prostu, na pewno nie mamy gracza, który jest typową jedynką. Przez to nasza gra musi wyglądać inaczej i w inny sposób musimy konstruować nasz atak.
Czy po tylu latach spędzonych na ławce trenerskiej można powiedzieć, że istnieje jakiś sprawdzony przepis na prawidłowe funkcjonowanie zespołu?
Zdecydowanie, jest to wynik ciężkiej pracy. Nie mogę powiedzieć, że nie pracujemy. Nie wydaje mi się także, żeby w zespole były konflikty. Wręcz przeciwnie. Grupa jest zgrana i zżyta, a poza tym nie dostrzegam żadnych przyczyn pozasportowych, które mogłyby wpływać na naszą grę.
Jako trener w takich momentach wyciągam wnioski, przychodzę na treningi i próbuję zrobić wszystko, aby zespół grał lepiej. Staram się nie brać do siebie tego, co mówią wszyscy dookoła, bo nie wszyscy wiedzą, jak jest w drużynie. Wystarczy, że ja wiem, jaka ona jest. I wszystkimi możliwymi sposobami chcę, aby odnosiła zwycięstwa. Tylko to potrafię i to mogę zrobić.
Z jakim nastawieniem przychodził trener do Starogardu Gdańskiego, do I ligi?
Oczywiście z takim jak zawsze. To mój zawód, do którego podchodzę ze 100 proc. zaangażowaniem i oddaniem się pracy dla klubu i zawodników. Otrzymałem propozycję współpracy od prezesa Jarosława Drewy. Jego oferta była bardzo konkretna i szybko doszliśmy do porozumienia. Z moim nastawieniem zawsze jest tak samo. Nigdy go nie zmienię. Mogą być jednak sytuacje, kiedy nie przynosi to rezultatu i nie twierdzę, że tak nie może być.
To liga niżej niż pracowałem, ale nie ma to żadnego znaczenia. Praca trenera na 50, czy 80 proc. nie ma sensu. Do treningu jestem zawsze przygotowany, mam wszystko dokładnie przeanalizowane i wiem, co chcę podczas danej jednostki osiągnąć. Tak samo jest w meczach.
Owszem, Starogard Gdański to środowisko żyjące koszykówką. Środowisko, które się na niej zna. Naturalnie, jesteśmy pod dużą presją. Wcześniej inaczej patrzono na naszą grę. Oczekuje się od nas dobrych rezultatów. Staram się tę presję ściągnąć z graczy i wziąć ją na siebie, bo takie jest życie trenera. A my musimy zrobić wszystko, by wygrywać.
Pracuję w zawodzie już prawie 30 lat. W każdym sezonie była presja. OK, jak wygrywasz to jest mniejsza, a jak przegrywasz i grasz poniżej oczekiwań to jest większa. Chodzi o to, że zależy mi na tym, aby ściągać ją z graczy. Jako trener jestem odpowiedzialny za budowę zespołu i biorę odpowiedzialność na siebie. Presja będzie zawsze, także i na nich, ale oni powinni być skoncentrowani na grze. Staram się ich przekonać, aby rozpoczęli grę od najprostszych elementów, nie popełniali podstawowych błędów, by dobrze weszli w mecz, realizowali założenia i grali w koszykówkę.
Brak presji polega właśnie na tym, żeby zawodnik podejmował decyzje zgodnie z tym, jaka jest sytuacja na boisku, a nie zastanawiał się, czy mu się to uda, czy jak rzuci to trafi i co będzie, jeśli nie. Jeśli ma pozycję – ma rzucać. Chcemy, żeby piłka wpadła do kosza, ale gracz ma nie myśleć o tym, co się stanie.
Jaka różnica między ekstraklasą, a jej zapleczem jest już najbardziej odczuwalna i dostrzegalna? Czy coś jest w niej zaskakujące?
Różnica jest oczywista. Koszykarze grający w I lidze z jakiegoś powodu grają tu, a nie w ekstraklasie. Nie dlatego, że nie mogą tam grać, tylko taka jest hierarchia zawodnicza. To prawo rynku. Niemal każdy ma agenta, który stara się znaleźć im jak najlepsze warunki do pracy.
Wiąże się to z poziomem sportowym, ale i koszykarskim oraz fizycznością gry. W ekstraklasie jest ona dużo bardziej fizyczna. Przede wszystkim, w I lidze może grać tylko jeden obcokrajowiec, a w ekstraklasie jest ich pięciu lub sześciu, co podnosi poziom gry. Po to sięga się po zagranicznego zawodnika, żeby był lepszy niż polski i dał więcej drużynie. Tak są skonstruowane te ligi. Tak samo, jakby porównywać I ligę z II ligą.
Wielu trenerów – nawet tych niemających styczności z tymi rozgrywkami w ostatnim czasie – przyznaje, że liga będzie i jest wyrównana, a także nieprzewidywalna. Czy po kilku kolejkach trener ma podobne odczucia?
Na pewno, zgadzam się w 100 proc. z tezą, że liga jest wyrównana i nieprzewidywalna. Naprawdę, każdy może wygrać z każdym.
Jeżeli chodzi jeszcze o różnice, dużo zespołów gra bardzo szybko, opierając grę na szybkim ataku, na tranzycji ofensywnej, na grze na otwartym boisku, żeby przyspieszyć, zagrać 1 na 1. Niewiele jest drużyn, które dość mocno kontrolują tempo gry, mimo że koszykówka się zmieniła i gra się szybciej, a w ekstraklasie to tempo i kontrola jest większa. To powoduje, że trzeba inaczej bronić, być cały czas skoncentrowanym i zorganizowanym w obronie, by do niej wrócić i zmusić przeciwnika do ataku pozycyjnego.
Natomiast są dobrzy trenerzy, którzy wiedzą, co to jest koszykówka, ich zespoły są wytrenowane, liga jest równa. Wszyscy zawodnicy – w tym moi – muszą zdawać sobie sprawę, że to, że kiedyś grali w ekstraklasie, byli tu czy tam – to teraz nie ma znaczenia. Muszą udowodnić, jakimi są graczami. Ja też jako trener muszę udowodnić, jakim jestem trenerem. Nasza sytuacja w ciągu siedmiu dni znacznie się zmieniła, choć jesteśmy tym samym zespołem. Musimy znaleźć w sobie energię, zaangażowanie i ambicje, żeby wrócić na ścieżkę zwycięstw i właściwą drogę.
Co może zmienić się przed kolejnym spotkaniem?
Nasza rotacja nie zmienia się diametralnie, bo mamy graczy takich, jakich mamy. Analizuję wszystkie mecze i chcę ułatwić zawodnikom funkcjonowanie, więc zmiany będą. Doszedł do nas Damian Durski i był to pierwszy moment, kiedy mogliśmy poświęcić więcej czasu na treningi. Graliśmy w niedzielę w Warszawie, w środę u siebie, a z kolei już w niedzielę w Krośnie. Musieliśmy zatem więcej skupić się na regeneracji niż na ćwiczeniu pewnych rzeczy. Teraz czasu będzie więcej, co chcemy wykorzystać.