Idzie nowe, idzie młode
Gdzieś już o tym pisaliśmy – w drugiej rundzie tegorocznych Playoffów nie ma ani jednego zespołu, który zdobywał Tytuł Mistrzowski w latach 1984-2020. Jesteśmy przyzwyczajeni do oglądania podobnego zestawu drużyn w decydującej fazie sezonu. Tym razem zestaw jest… Świeży. Brak Lakers, Warriors, Heat, sięgając dalej Spurs, czy Celtics – w tym momencie rozgrywek jest nietypowym zjawiskiem. Mamy (kolejny) nietypowy sezon, więc może i wyniki są nietypowe? A może te Playoffy są zapowiedzią jakiejś pokoleniowej zmiany?
Dziennikarz Associated Press zwrócił ostatnio uwagę na fakt, że Playoffy 2021 są polem, na którym w wielkie kariery wchodzą zawodnicy z draftu 2018. Luka Doncic pokazał, że stać go na grę na bycie zawodnikiem absolutnie elitarnym; Trae Young prowadzi zespół Hawks przez (już teraz) bardzo udane Playoffy jako lider; Deandre Ayton i Mikal Bridges stanowią defensywne podwaliny Suns, idących w tej chwili po Finał Konferencji; Michael Porter Jr. jest bardzo ważnym ogniwem mających aspiracje Nuggets; brak Donte DiVincenzo daje się we znaki walczącym o najwyższe cele Bucks. Trzeci rok w lidze to dobry moment, by zrobić krok do przodu. Wielu zawodników z tamtego naboru ten krok robi i daje do zrozumienia, że w perspektywie kilku kolejnych lat będą istotni dla losów tej ligi.
„Myślę, że to najsilniejsza klasa draftu w historii NBA. Tak czuję… Goście jak Luka, Porter Jr., Trae – wspaniale patrzeć, jak my, młodzi ludzie, idziemy po swoje. Nie cofamy się.”
– Deadnre Ayton
Mocne słowa. Czy choć częściowo zasadne, okaże się tak naprawdę po latach.
Mówienie o najmocniejszych klasach draftu zawsze kończy się na porównaniach do roku 1984, kiedy do ligi przychodzili Jordan, Olajuwon, Barkley, czy Stockton. Warto zwrócić uwagę, że rok 1984 nie pojawia się w tym tekście pierwszy raz – to dość symboliczne (a nie chodzi o żadne orwellowskie nawiązania), czy też do roku 2003, kiedy obok Dwayne’a Wade’a, Carmelo Anthony’ego, Chrisa Bocha, czy Macieja Lampe, do ligi wchodził LeBron James. Szukając analogii nieco dalej, zaczepmy się na chwilę LeBrona Jamesa.
Pamiętacie trzeci sezon LeBrona? Był to jego pierwszy raz w Playoffach. Zdobywając kapitalne 31,4 punktu, 7 zbiórek i 6,6 asysty na mecz, jakoś wprowadził Cavaliers do drugiej rundy. Pewnego sufitu nie dało się jednak przeskoczyć ze składem, w którym wsparcie stanowili – z całym szacunkiem – Ronald Murray, Zyrundas Iglauskas i Larry Hughes. W kolejnym roku udało się nawet dotrzeć do Finałów NBA, ale nie mieli w nich większych szans. Po jeszcze kilku latach rozczarowań, LeBron spakował grabki i poszedł szukać szczęścia na Florydę. A na jakim etapie jest w swoim trzecim sezonie Luka Doncic? Cóż – notuje kapitalne statystyki, oczarowuje świat, wprowadza swój zespół do Playoffów, a tam brakuje mu wsparcia, by wywalczyć coś więcej. Nauczeni historią Jamesa, już teraz rozważamy, jak potoczą się losy Mavericks i samego Doncicia – wieszczymy rychłe odejście, jeśli nie uda się Markowi Cubanowi sprowadzić wsparcia. Znakiem tych przyśpieszających czasów jest, że te dyskusje pojawiają się już w trzecim sezonie. Co by nie mówić o Jamesie, przemęczył się on w tych słabych Cavs przez 7 lat, zanim odszedł. Cholera, nawet Porzingis ma tyle samo wzrostu, co Zyrundas Iglauskas.
Dziś Trae Young jest tym, który nadaje klasie draftu 2018 głębi – sprawia, że nie postrzegamy tego jak nabór, w którym jest Luka, a potem długo nic (nawet jeśli ci dalsi zawodnicy są nieźli). Young jest kluczowym elementem układanki, który pozwala myśleć o drafcie 2018 jako o pewnym całościowym zjawisku, mającym swoje rywalizacje i 'co-by-było-gdyby’ scenariusze. Hawks wymienili się z Mavericks, żeby wziąć Younga zamiast Doncicia. To jest wymiana, która będzie powracać cyklicznie – czy to przy okazji sukcesów Doncicia (kiedy to Hawks będą frajerami, że się wymienili), czy przy okazji sukcesów Younga (kiedy to Hawks będą sprytni, mieli nosa). Dobrze, że mamy tę historię. Dobrze, że po trzech latach Young pokazuje, że mimo skromnych warunków fizycznych – który budziły ogromne wątpliwości – pokazuje, że może być pełną gębą liderem, skłonnym wkurzyć całe Madison Square Garden. Jak długo potrwa ta korespondencyjna rywalizacja? Miejmy nadzieję, że kiedyś zobaczymy ich przeciwko sobie w Finałach – chociaż raz u szczytu ich możliwości. Historia rywalizacji LeBrona z Carmelo Anthonym nigdy do punktu kulminacyjnego nie dotarła – Melo zdążył rozmienić swoją świetnie zapowiadającą się karierę, kończąc jako zawodnik dobry. Rozczarowania są porażkami, ale dramatem osobistym musi być poczucie rozczarowania, kiedy przecież nie wyszło źle.
Szukanie porównań między poszczególnymi klasami draftu to trochę zabawa na siłę, której nie warto ciągnąc za długo. W końcu doszlibyśmy do punktu, w którym Kings w osobie Marvina Bagley’a wybrali z drugim numerem swoją reinkarnację Darko Milicicia. Nie w tym jednak rzecz. Chodzi o pewien zauważalny trend – do głosu dochodzi nowa fala zawodników. To jest super. Bardzo dobrze też, że jest to proces stopniowy. Wśród młodzików jak Booker, Ayton, czy Bridges, w tym roku bryluje przecież on – stary, zgrany, 36-letni Chris Paul.
„Widzieliśmy tę energię. Widzieliśmy stojącą za tym pasję. Po prostu egzekwował zagrywki. To nie tylko jego łatwość w kreowaniu sobie rzutu, ale umiejętność angażowania kolegów. To jest dla nas historia tego sezonu, podążanie za nim w tym względzie. To był dla nas duży krok do przodu, duże nabranie rozpędu.”
– Devin Booker o CP#3 po ostatnim meczu
Chris Paul to piękna historia, zawodnik dający mnóstwo wartości swojemu zespołowi – także doświadczeniem – ale też chlubny wyjątek. W tych Playoffach zagrało łącznie 51 zawodników, którzy mają już 30 lat lub więcej. Kilku z nich się liczy. Mający kolejno 32 i 31 lat Kevin Durant i James Harden są liderami ekipy, która wyrasta na głównego faworyta do tytułu. Damian Lillard, mający 30 lat na karku, zaprezentował się w tym roku kapitalnie, jednak na pierwszej rundzie skończył. 30 lat ma też już side kick Kawhi Leonarda, Paul George. Sam Kawhi, grający koszykówkę życia, zbliża się do trzydziestki, mając 29 lat na liczniku. To wszystko są zawodnicy starsi, ale jednak jeszcze w swoim primie. Kosmita LeBron James gra na elitarnym poziomie aż do 36 roku życia, ale po tych rozgrywkach pojawiają się śmielsze niż kiedykolwiek pytania, czy to już koniec Jamesa, jako zawodnika o nieosiągalnych możliwościach. Za nim piekielnie wyczerpujący rok, ale tak długi powrót do zdrowia po skręceniu kostki budzi obawy. Czy zobaczymy jeszcze elitarny sezon w wykonaniu LBJ’a? Czy zawlecze jeszcze zespół na swoich barkach do Finałów? To może się już nie wydarzyć. Jego decyzja o zmianie numeru koszulki być może nadeszła w symbolicznym momencie. Kawhi, Durant, Harden – ile lat będziemy ich jeszcze oglądać na elitarnym poziomie? Dwa lata? Trzy? Niektórym uda się pograć dłużej, niektórym krócej, ale to będzie dłuższe lub krótsze schodzenie z górki. Normalna sprawa. Te Playoffy pokazują jednak, że ma kto po nich przejąć pałeczkę.