Gdzie się podziali Miami Heat?
Miami Heat za burtą – jako pierwszy zespół w tegorocznych Playoffach. Na pewno można było spodziewać się, że ta przygoda zakończy się dla nich na pierwszej rundzie – w końcu trafili na bardzo mocnych rywali. Na pewno jednak nikt nie spodziewał się, że ta przygoda zakończy się bez choćby jednej wygranej na koncie. Ba, bez żadnego meczu, w którym byliby blisko wygranej. W końcu mówimy o zespole, który w zeszłym sezonie walczył w Finałach NBA i mimo znacznie mniejszej sumy talentów, wypadł w nim naprawdę przyzwoicie, charakternie. Co się stało?
Przed wczorajszym meczem nastroje w Miami nie mogły być 'bojowe’. Nikt w obozie Heat nie wierzył raczej, że uda się wrócić ze straty 0-3 – nie po takiej dysproporcji, jaką widać było w grze obu ekip w poprzednich meczach. Niemniej jest to twarda ekipa, która – nawet jeśli wiedziała, że to dla nich już koniec – nie chciała odpuszczać tej serii do zera. Wspominał o tym najlepszy gracz Heat z meczu numer 3, Goran Dragic:
„Wciąż muszą jeszcze wygrać jeden mecz, więc nie zamierzamy się poddawać. To nie jest nasza mentalność.”
„W ogóle nie zmienili swojej defensywy. Wciąż są agresywni, wciąż kryją bardzo wysoko i zmuszali nas do oddawania rzutów z półdystansu, do floaterów. Brook Lopez robi dla nich świetną robotę pod koszem, kontestując wszystko. Żeby ich ograć, musisz mieć i te floatery, i trójki i rzuty spod kosza. Jeśli spojrzysz wstecz na te trzy mecze, to w pierwszym trafialiśmy trójki, ale nie mieliśmy rzutów spod kosza. W dwóch kolejnych meczach brakowało już wszystkiego – trójek i półdystansu. Musimy dojść do tego, jak trafiać te rzuty.”
Heat to zespół twardy, silny, w którego naturze leży próba gry do obręczy. Trafili jednak na zespół silniejszy. Przede wszystkim jednak większy – długie ręce Giannisa i Brooka Lopeza, o którym wspomniał Dragic, stanowiły dla zawodników Heat poważną przeszkodę.
Żaden zespół w tych Playoffach nie trafia mniej rzutów spod samego kosza, niż to trafiali Miami Heat. W każdym meczu oddawali tylko 20,5 takiej próby (mniej oddają Hawks, Mavs i Jazz), a trafiali zaledwie 54,9% z nich (mniej skuteczni tylko Knicks, 53,5%). Sumarycznie to najmniej trafień w stawce. Siłą rzeczy nie dostawali się tak często pod obręcz przeciwko długim i silnym Bucks, przez co zmuszeni bywali po penetracjach kończyć akcje w półdystansie. Sam fakt przerzucenia środka ciężkości na najmniej efektywne rzuty z półdystansu bywa problematyczny. W tym przypadku dochodzi do tego fakt, że zdecydowana większość z tych rzutów oddawana była przez ręce – przez ręce bardzo długie i bardzo wysoko podniesione:
Heat zabrakło długości, by opierać swoją grę na dostawaniu się do obręczy. Na pozycji numer cztery do tego stopnia niewiele było odpowiednio zbudowanych zawodników, że 20% swoich minut spędził tam Duncan Robinson. Owszem, mierzy on ponad 200 centymetrów wzrostu (201 cm), ale chyba zgodzimy się, że daleko mu do nominalnej czwórki, jeśli chodzi o warunki. Zespół Erica Spoelstry – podobnie jak w zeszłym sezonie – nie dominował na deskach, nie atakował ofensywnej zbiórki, nie miał wiele rzutów z ponowień akcji. Ofensywę oprzeć chciał na dostawaniu się do obręczy, ale zabrakło czynnika, który umożliwiał im to w zeszłym sezonie. Spacingu.
Heat byli w tym sezonie na dopiero 19. miejscu pod względem skuteczności rzutów z dystansu (35,8%) . W zeszłym sezonie byli na drugim miejscu (37,9%). To spora dysproporcja. W zeszłym sezonie przez większość sezonu grę z pozycji centra rozciągał Meyers Leonard (w tym zagrał trzy mecze), Kelly Olynyk (w połowie sezonu został przetransferowany), świetnie trafiał Jae Crowder. To wszystko zawodnicy z pozycji 4-5, którzy nie dość, że mieli warunki, wzrost, to jeszcze każdy z nich trafiał przynajmniej 40% z dystansu. Byli to więc zawodnicy dostarczający nie tylko więcej miejsca Butlerowi i Adebayo na operowanie w centrum, ale też gwarantujący więcej centymetrów pod koszem. Procent zbiórek Heat spadł względem minionego sezonu z 51,2% (6. miejsce) do 49,1% (22. miejsce). Wydaje się, że Heat poszli po prostu za bardzo w dół. Granie small-ballem i nie trafianie z dystansu to po prostu nie jest droga do sukcesu. Spójrzmy na najczęściej grające dla Heat piątki (z zawodników, których mieli do dyspozycji aż w końcowej fazie sezonu). Najwięcej Eric Spoelstra grał ustawieniem Nunn-Robinson-Butler-Ariza-Adebayo. Tylko jeden z nich trafiał w tym sezonie przynajmniej 40% za trzy. Dalej – Vincent-Robinson-Herro-Iguodala-Adebayo. Poza Robinsonem, gracze ci trafiali kolejno 30,9%, 36%, 33% i 25%. Słabo.
Rodzi się naturalne pytanie – co dalej? Przed Heat bardzo ważne wakacje. Bam Adebayo wchodzi w przedłużenie kontraktu, a jego pensja rośnie z 5 do 28 milionów dolarów. Oladipo, Robinson, Nunn, ale też Ariza i Bjelica wchodzą na rynek wolnych agentów. Dragic i Iguodala mają wysokie opcje zespołu (kolejno 19 i 15 milionów dolarów). Łatwiej byłoby podejmować decyzje, gdyby ten sezon okazał się sukcesem. Decyzje o pozostawianiu graczy w składzie. W obliczu tego, co wydarzyło się w tym sezonie, może być jednak różnie. Zarząd zostawił sobie dużą swobodę finansową licząc, że na rynku wolnych agentów do wyjęcia będzie Giannis. Dziś wiemy już, że nie będzie, a Heat będą musieli wydać pieniądze, zbudować zespół, w oparciu o coś zupełnie innego. Pozyskanie Victora Oladipo bez oddawania Robinsona i Nunna wydawało się w trade deadline dużym sukcesem. Jeszcze w marcu Pat Riley wypowiadał się w optymistycznym tonie:
„Myślę, że zachowaliśmy wszystko, czego potrzebujemy, żeby zapewnić dobrą ofensywę i defensywę w specjalnych sytuacjach. Mamy obrońców, mamy strzelców, mamy ścinających. mamy liderów, którzy mogą inicjować zagrywki. Ja bym zwrócił na nas uwagę. Podoba mi się to, jakie mamy szanse.”
– Pat Riley
Może się okazać, że za chwilę nie będzie ani Nunna, ani Robinsona, ani Oladipo. Nie ma wątpliwości, że do zatrzymania tej ekipy (a przynajmniej jej większości elementów) trzeba będzie wydać spore pieniądze. Do tego potrzeba zaufania w to, że ten skład jest w stanie coś osiągnąć. Ten sezon nadzieję podkopał.