Draymond chce maksymalnego przedłużenia – Warriors będzie to kosztować fortunę
Joe Lacob, właściciel Golden State Warriors, z pewnością cieszy się ze zdobytego w poprzednim sezonie tytułu. Musiał bardzo go chcieć, skoro był skłonny zapłacić za mistrzowski zespół 362 miliony dolarów. Właśnie tyle kosztowały pensje zawodników i doliczony do nich podatek od luksusu. Można powiedzieć, że to definicja zwycięstwa za wszelką cenę. Sęk w tym, że nie każda cena za zwycięstwo interesuje Lacoba, co przyznaje on ostatnio w rozmowach, m. in. z dziennikarzami TheAthletic.
Już około miesiąc temu Tim Kawakami ze wspomnianego TheAthletic usłyszał od Joe Lacoba, że wydatki w okolicach 400 milionów dolarów nie wchodzą w grę. Problem polega na tym, że żeby utrzymać drużynę w choćby przybliżonym kształcie, trzeba liczyć się z wydatkami. Za rok kończą się umowy Andrew Wigginsa i Jordana Poole’a, a Draymond Green będzie miał opcję gracza, z której może zrezygnować i jego umowa też się w takim wypadku skończy. Oznacza to, że już w tym sezonie dojdzie do rozmów na temat przedłużenia umów ze wspomnianymi graczami. Każdy z nich, niesiony zdobytym tytułem, zażąda sporej kasy. Jeśli Wiggins dostanie przedłużenie z zarobkami zbliżonymi do obecnych (około 30 milionów za sezon), Jordan Poole dostanie przedłużenie zbliżone do tego dla Wigginsa (bo to pieniądze, na które może liczyć na coraz bogatszym rynku), a Green dostanie maksymalne przedłużenie, Warriors zapłacą za rok ponad 560 milionów dolarów za pensje i podatek.
Ale zaraz – czy ja napisałem „Green dostanie maksymalne przedłużenie”? Czy to nie przesada? Być może. Sam zawodnik twierdzi jednak inaczej. Według źródeł m. in. Marcusa Thompsona II, czy Anthony’ego Slatera, Draymond Green uważa, że zasłużył sobie na maksymalne przedłużenie kontraktu. W jego przypadku 'maksymalne’ oznacza 138 milionów dolarów za 4 lata, czyli w przybliżeniu 34,5 miliona za sezon. Czy to naprawdę są pieniądze, które chcesz płacić takiemu zawodnikowi?
Cóż, to skomplikowane. Draymond nie jest jeszcze taki stary – w wieku 32 lat koszykarze spokojnie mogą jeszcze liczyć na wysokie umowy. Green jednak starzeje się szybko – już teraz widać różnicę w jego poziomie atletyzmu względem kilku ostatnich sezonów. Zdrowie też nie jest jego najmocniejszą stroną – trzeba jednak przyznać, że choć często siedzi na ławce z powodu pomniejszych urazów, omijają go jak do tej pory poważniejsze kontuzje. W przypadku maksymalnego przedłużenia, kończyłby kontrakt w wieku 37 lat.
Green jest kluczem do defensywy Golden State, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Może sobie zdobywać skromne 7 punktów i 7 zbiórek, ale to, że z nim na parkiecie Warriors byli w Playoffach o 10,5 punktu na 100 posiadań lepsi, absolutnie nie jest dziełem przypadku. Według wstępnych kursów, Green znajduje się w gronie faworytów do nagrody dla najlepszego obrońcy roku w przyszłym sezonie:
Poza tym, Draymond Green na tym etapie jest już bardzo dobrym przyjacielem Stepha Curry’ego. Będąc właścicielem klubu takiego jak Warriors, musisz robić co w Twojej mocy, żeby Steph był zadowolony. Odpuszczenie Greena, który według wspomnianego wcześniej raportu Slatera i Thompsona jest gotów poszukać w razie czego lepszej oferty na rynku (!), z pewnością nie ucieszyłoby Stephena.
No i cóż tu począć. Jeśli Joe Lacob zgodzi się na maksymalne przedłużenie dla Draymonda, to z kogo zrezygnuje? Z Andrew Wigginsa, czy Jordana Poole’a? No a przecież rok później kończy się umowa Klay’a Thompsona, którego odpuszczenie też byłoby pod względem chemii zespołowej słabe. Wszystko to wydatki, które nie dają przecież pewności, że Warriors będą zdobywać kolejne tytuły. No ale jakoś musi się to koło kręcić. Jak to mówią: płacz i płać.