Dominacja Giannisa, triple-double Curry’ego, kosmiczny Patty Mills!
No i zaczęliśmy sezon NBA! Za nami dwa mecze nocy otwarcia:
BKN – MIL – 104:127
GSW – LAL – 121:114
Klasycznie już zaczęło się od wzruszającej ceremonii wręczenia mistrzowskich pierścieni dla zawodników Milwaukee Bucks:
Tak wyglądały już natomiast pierwsze punkty zdobyte w sezonie 2021/22 – całkiem niebrzydka akcja:
James Harden szukał tej nocy podań, ostatecznie zagrał niezły mecz na 20 punktów, 8 zbiórek i 8 asyst, ale nie on był gwiazdą tego wieczoru. Absolutnie nie do zatrzymania był zawodnik po przeciwnej stronie – zawodnik z dominowania na parkiecie kojarzony. Giannis Antetokounmpo przejął ten mecz w zasadzie od początku, narzucając tempo, szukając wejścia pod kosz, szukając ponowień akcji po zbiórkach. Ostatecznie skończył z 32 punktami, 14 zbiórkami, 7 asystami i poczuciem, że nie ma na niego w tej lidze obrońcy:
Naprawdę dobre zawody u jego boku rozegrał Khris Middleton, notując 20 punktów i 9 zbiórek, ale z jego występu najbardziej zapamiętamy jednak to kapitalne podanie przez całe boisko do Giannisa:
Absurdalny występ po stronie Nets zaliczył Patty Mills – był to z resztą jego debiut w barwach Brooklynu. Absurdalność tego występu polegała na tym, że co rzucił, to wpadło, niezależnie od sytuacji. Drogę do kosza znalazło wszystkie 7 jego prób z dystansu, co dało mu 21 punktów:
Nie można pominąć Kevina Duranta, który w boxscorze wypadł porównywalnie do swojego bezpośredniego rywala, Giannisa Antetokounmpo. Zanotował 32 punkty, 11 zbiórek i 4 asysty i momentami naprawdę imponował tym, jak trudno go w ogóle kontestować, kiedy znajdzie pozycję do rzutu. Nie wpływa jednak na ruch piłki swojego zespołu w takim wymiarze jak Giannis i pomimo dobrej linijki statystycznej, jego plus/minus wyniósł jedno z gorszych w zespole -20 (gorszy tylko Jevon Carter -29).
To, że Blake Griffin się już trochę zestarzał, wszyscy wiemy. Czy ktoś jednak rozumie, dlaczego biegnąc na pusty kosz, nie zdecydował się dać z góry, tylko oddać piłkę w bliżej nieokreślonym kierunku?
Golden State Warriors przez większość spotkania przegrywali z Lakers, ale w ostatniej kwarcie udało się przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Liderem oczywiście Steph Curry, który miał co prawda problemy ze skutecznością (5/21 z gry, 2/8 za trzy), ale nie przeszkodziło to w zaliczeniu pierwszego od 2016 roku triple-doubie:
Sam zainteresowany był względem siebie krytyczny, ale też ewidentnie zadowolony z wygranej:
Tym, który w czwartej kwarcie obrócił losy meczu, w dużym stopniu został Nemanja Bjelica. Zdobył on 15 punktów, 11 zbiórek i 4 asysty z ławki, a kilka z trafień i kluczowych podań zaliczył właśnie w końcowych, kluczowych minutach:
I to właśnie ławka, zadaniowcy, okazali się najważniejsi dla końcowego sukcesu Warriors. W zespole z Los Angeles LeBron James i Anthony Davis zdobyli wspólnie 67 ze 114 wszystkich punktów drużyny. LeBron ponadto dawał radę w obronie, jako zawodnik asekurujący, dochodzący z pomocy:
Niestety, poza wspomnianym duetem, próżno było szukać u Jezioranów jakichś pozytywów. O oficjalnym debiucie w barwach Lakers na pewno szybko chciałby zapomnieć Russell Westbrook, który zdobył 8 punktów, trafiając 4/13 z gry i notując najgorszy w drużynie plus/minus na poziomie -23:
Czy ktoś wie, kogo Melo próbował zmylić?: