Czy Utah Jazz naprawdę wkroczyli do walki o tytuł?
Minionej nocy Utah Jazz przegrali z Los Angeles Clippers. Była to jednak ich dopiero druga porażka w ostatnich 22 spotkaniach. Z najlepszym w lidze bilansem 24-6 zajmują więc pierwsze miejsce w konferencji i na tym etapie sezonu trzeba się już poważnie zastanawiać, co to oznacza w kontekście fazy zasadniczej. Zwłaszcza, że nie mówimy o zespole, który przed sezonem stawiany był w gronie faworytów – spodziewaliśmy się raczej zniżki formy. Tutaj sami musimy uderzyć się w pierś – nasz redakcyjny Power Ranking stawiał ich na dopiero 12. pozycji. Okazuje się jednak, że (niemalże) identyczny zespół jak ten, który w w zeszłych rozgrywkach zajął 6. miejsce i odpadł już pierwszej rundzie, tym razem wygląda jak najlepsza ekipa w lidze.
No właśnie – niemalże identyczny. Kiedy drużyna w czasie przerwy między-sezonowej nie dokonuje żadnych ruchów, wskazujemy na stare, sportowe porzekadło: kto stoi w miejscu, ten się cofa. Jest to jednak bardzo powierzchowne podejście do tematu. Mówimy o sporcie zespołowym, w którym nie tylko suma talentu odgrywa rolę, ale też sposób, w jaki talent ten się ze sobą łączy i zgrywa. Trzon Jazz pozostał niezmienny: Mitchell, Gobert, Conley, Bogdanovic, O’Neale, Ingles, Clarkson. Z zawodników grających większą rolę, tak naprawdę tylko Jeff Green został zamieniony na Derricka Favorsa – a ten przecież przed roczną przygodą z Pelicans grał już w Utah. Cała ta grupa pozostała pod wodzą tego samego trenera – Quina Snydera, który pracuje w Salt Lake City już od 2014 roku. Kolejny rok pracy, kolejny wspólnie przetrenowany offseason, kolejna porcja wspólnego doświadczenia i szukania optymalnych rozwiązań. Może czasem zamiast powiedzenia „kto stoi w miejscu, ten się cofa”, powinniśmy się zastanowić nad „nie od razu Rzym zbudowano”.
To jednak frazesy. Zerknijmy na parkiet. Utah Jazz to obecnie 2. defensywa i 4. ofensywa ligi. Zwłaszcza ten drugi wynik jest zaskakujący – Jazz zawsze bowiem kojarzyli się raczej z solidną obroną. Główna broń Utah nie jest przesadnie skomplikowana – to najprawdopodobniej najlepiej grająca pick’n’roll drużyna w lidze. Nic w tym dziwnego – jeśli gwiazdą i główną osią zespołu jest Rudy Gobert, trzeba maksymalizować jego atuty po obu stronach parkietu. Stawianie zasłon i rolowanie do kosza to umiejętność, którą wyśrubował do naprawdę mocnego poziomu. Grający z nim już od jakiegoś czasu koledzy nauczyli się z kolei sprawnie te zasłony wykorzystywać:
Gobert jest bardzo skuteczny, kiedy wrzuca mu się pod/nad kosz piłkę po pick’n’rollu. Średnio na mecz notuje jednak tylko 13,5 punktu – choć stanowi on główną oś tych akcji, nie jest pierwszym wyborem do ich kończenia. Oddawane przez niego 8,5 rzutu na mecz nie służy jednak jedynie zdobywaniu punktów. Jazz są gdzieś w połowie stawki, jeśli chodzi o rzuty oddawane w taki sposób, ale przekładają je na zdecydowanie najlepsze w lidze 1,28 punktu na posiadanie. Ta skuteczność sprawia, że obrońcy muszą być bardzo ostrożni i nie mogą wychodzić zbyt agresywnie wysoko do krycia zawodników na piłce. Tutaj właśnie dzieje się część główna. Jazz oddają masę rzutów poprzez kozłujących w pick’n’rollu, zdobywając w ten właśnie sposób najwięcej punktów w lidze (ex aequo z Mavs i ich Luką Donciciem). Ściągający uwagę obrońców Gobert, w połączeniu z kilkoma niezłymi strzelcami na piłce (Mitchell, Conley, czy Clarkson, którego świetny sezon nie jest przypadkiem), daje to zabójcze rezultaty:
Trzeba przyznać – nie ujmując niczego świetnej grze Jazz – że mają sporo szczęścia. Przede wszystkim w kontekście zdrowia swoich zawodników – aż 5 z nich rozegrało wszystkie 30 spotkań, dwóch kolejnych opuściło tylko 2 mecze. Joe Ingles i Mike Conley opuścili kolejno 4 i 6 spotkań – to najpoważniejsze osłabienia, jakie dotknęły zespół. To ważne – zwłaszcza w sezonie, w którym zawodnicy wypadają z gry częściej niż zazwyczaj i zwłaszcza w Utah, gdzie rotacja jest dosyć… Krótka. Quin Snyder gra tak naprawdę siódemką zawodników, których grę uzupełniają zadaniowcy na kilka minut. Gdzieś pomiędzy grającym 26 minut i więcej trzonem, a zadaniowcami z pojedynczymi minutami, są tylko Derrick Favors i Georges Niang, grający po kilkanaście minut na mecz. Gdyby – odpukać – wypadł ktoś z grupy Mitchell, Gobert, O’Neale, Bogdanovic, Conley, Ingles, Clarkson, to na ich miejsce wskakują gracze tacy jak Miye Oni, czy Juwan Morgan. Z całym szacunkiem do nich, bo w swoich ograniczonych minutach wyglądają naprawdę dobrze. Trener Snyder już teraz gra więc niemalże Playoffową rotacją. Kiedy przyjdzie do fazy zasadniczej, a wszystkie kluby skrócą składy do 7-8 zawodników, Jazz będą na to najlepiej przygotowani. Przy założeniu, że wszyscy będą zdrowi. To jednak disclaimer, który zastosować można do każdego zespołu.
Choć rotacja jest krótka, nie można nie doceniać tych zawodników, którzy nie są jej kluczową częścią. Trener Quin Snyder doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Georges Niang przyznaje to w rozmowie dla The Athletic. W minionym sezonie znajdował się on w hierarchii za Jeffem Greenem i przez pewien czas nie dostawał minut. Zawodnik wspomina swoją frustrację i jak trener Snyder spotkał się z nim, by powiedzieć mu, żeby był cierpliwy i pozostawał zaangażowany:
„Trenerzy nie są ci winni tej rozmowy, kiedy nie jesteś zawodnikiem rotacji. Większość nie zrobiłaby tego, co Quin. Sam fakt, że powiedział co powiedział, sprawia, że masz do niego szacunek i chcesz dla niego ciężej pracować.”
Podobne zdanie o trenerze ma nie mający problemów z regularnymi minutami Joe Ingles:
„Obchodzisz go nie tylko jako koszykarz. Obchodzisz go jako człowiek, to bardzo istotne dla wielu z nas.”
Podobnie uważa Donovan Mitchell:
„Kocham trenera. To my wychodzimy na parkiet, gramy, ale jesteśmy świetnie trenowaną grupą. rener dał mi szansę. Jest przywiązany do detali jak nikt inny. Ten człowiek nigdy nie śpi. Przed Bańką w Orlando non-stop do mnie dzwonił. Stopień jego zaangażowania w swój zawód jest niesamowity. W pełni zasłużył [na nagrodę Trenera Miesiąca], cieszę się z jego nagrody.”
Z perspektywy kibica łatwo zapomnieć, że bycie dobrym trenerem to nie tylko sprawność taktyczna, ale też umiejętność utrzymywania dobrych relacji w zespole.
Jazz grają świetnie, atmosfera w zespole wydaje się być świetna – ale to sezon regularny. Pytanie, czy będą w stanie przekuć to na grę playoffową. Co do zasady ciężko stawiać w gronie kontenderów zespoły takie jak Utah Jazz. Można mieć dobre zdanie o Mitchellu czy Gobercie, ale trzeba przyznać otwarcie – jest to zespół, który nie ma w składzie gwiazd największego formatu. W połączeniu z faktem, że Jazz nie mają za sobą playoffowych doświadczeń sięgających poza 2. rundę, sprawia, że trudno myśleć o nich jako o zagrożeniu dla ekip, które już zaznaczały swoje mistrzowskie aspiracje. Być może jednak Miami Heat z ubiegłego sezonu są przykładem, że takie zespoły także mogą powalczyć.
To, że już teraz ogrywają głównie tę 7-8 osobową rotację może być ich przewagą. Ich skuteczna defensywa też sporo ułatwi. W ofensywie jednak brak typowej gwiazdy bywa kłopotliwy – zwłaszcza w końcówkach, kiedy schematy są stopowane przez dobre przygotowanie taktyczne rywali i potrzeba kogoś, kto weźmie na swoje barki ciężar kilku kolejnych posiadań, sam wykreuje sobie rzuty. Donovan Mitchell może być taką postacią. Ostatnie Playoffy pokazały, że w kluczowym momencie potrafi wejść na wyższe obroty – w 7 meczach przeciwko Nuggets notował średnio ponad 36 punktów na mecz na świetnej skuteczności 53%.
W kluczowym momencie sezonu indywidualności są jednak potrzebne po obu stronach parkietu. Więc o ile Jazz mają ludzi, którzy mogą dostarczyć punktów, to czy mają ludzi, którzy mogą w pojedynkę stanąć w obronie przeciwko najlepszym koszykarzom NBA? Świetna defensywa Jazz wynika z obecności pod koszem rewelacyjnego Goberta, oraz ze sprawnego systemu rotowania wokół niego zawodników podkoszowych. Co jednak, kiedy przyjdzie do krycia 1 na 1 zawodników jak LeBron, Kawhi, Lillard, czy Curry? To zawodnicy, którzy będą szukać gry 1 na 1 w izolacjach – najlepiej po zmianach krycia, gwarantujących miss-match. Playoffowa koszykówka – zwłaszcza w ostatnich latach – sprowadza się w większym stopniu do grania 1 na 1 . Mitchell? Conley? Ingles? Nie są to dziury w obronie – wiedzą gdzie być i co robić, ale niekoniecznie ustoją na nogach w bezpośrednim starciu z najlepszymi.
To jednak jeden z niewielu na ten moment znaków zapytania, które można postawić przy zespole z Utah. Po 30 meczach, a więc prawie połowie sezonu regularnego (w tym roku tylko 72 spotkania), Jazz dali jasny komunikat – trzeba zaliczać ich do grona kontenderów. Do sukcesu jednak jeszcze kawałek drogi. Druga połowa sezonu, w której trzeba utrzymać dobrą dyspozycję i Playoffy, w których gra się w trochę inną koszykówkę. Czy Quin Snyder będzie w stanie przełożyć obecną formę na dalsze etapy – jesteśmy niezmiernie ciekawi.