Co się stało z Knicks z zeszłego sezonu? Tom Thibodeau walczy o utrzymanie pracy
Pamiętacie jeszcze miniony sezon New York Knicks? Przewaga własnego parkietu, 4. miejsce w konferencji, pierwsze rozgrywki na przynajmniej 40 zwycięstw od sezonu 2012/13, pierwsze Playoffy od tegoż właśnie sezonu, czyli od 8 lat. Playoffy, które skończyły się co prawda porażką w pierwszej rundzie (z późniejszymi Finalistami Konferencji, Atlantą Hawks), ale które i tak wniosły spory powiew optymizmu. No bo w końcu, po latach przeciętności, a momentami i słabości, nowojorska ekipa wraca do gry o coś. Z dzisiejszej perspektywy zaczyna to jednak wyglądać coraz bardziej jak pieśń jednego sezonu. Tym razem Knicks zajmują dopiero 12. miejsce na wschodzie i nawet awans do turnieju Play-In wydaje się być już niemal poza zasięgiem. Skoro rok temu Knicks pokazali, że stać ich na walkę, to co się właściwie stało, że się… zepsuło?
Knicks stracili defensywny pazur. To zespół, który w zeszłym sezonie stanowił 4. obronę w całej NBA, tracąc tylko 107,8 punktu na 100 posiadań. W ostatnich 15 spotkaniach z kolei (z których wygrali zaledwie 3) tracą aż 113,3 punktu na 100 posiadań, co czyni z nich w tym okresie dopiero 20. defensywę ligi. W połączeniu z dopiero 27. ofensywą nie może to dawać dobrych rezultatów.
Kiedy pisałem, że offseason Knicks, w którym ściągnęli Kembę Walkera i Evana Fourniera może okazać się zgubny, wielu komentujących uznało, że to bzdura (niektórzy w mocniejszych słowach), słusznie zauważając, że teraz Knicks mają sumarycznie więcej talentu. Owszem, mają. Kiedy jednak na parkiecie znajduje się Evan Fournier, Knicks tracą o 6,5 punktu na 100 posiadań więcej. Kiedy na parkiecie jest Kemba, tracą o 8,1 punktu na 100 posiadań więcej. Ten duet w ponad 800 minut wspólnie na parkiecie ma plus/minus na poziomie -6,1. To są zawodnicy, których grę w defensywie trzeba łatać. Tak się natomiast składa, że defensywny progres, jaki zaliczył w zeszłym sezonie Julius Randle (co było kluczowe dla dobrego sezonu Knicks) opierał się na systemie, w którym obwodowi wiedzieli co robić w obronie. Jego agresywna gra góra-dół zakładała, że broniący na piłce będzie wiedział jak zachować się na zasłonie:
Działało to, kiedy w najczęściej grającej piątce Knicks biegali po obwodzie RJ Barrett, Reggie Bullock i Elfrid Payton. Każdy z nich jest przynajmniej solidnym obrońcą. To nie jest system, do którego można po prostu wrzucić na obwód dwóch strzelców, żeby dostarczyli punktów, bez zaburzenia balansu.
Problemy Knicks sięgają jednak głębiej niż fakt, że ruchy kadrowe zaburzyły balans pomiędzy przyzwoitym atakiem a świetną obroną.
Nie każdy sezon musi kończyć się spektakularnym sukcesem. Zwiększenie do maksimum możliwej liczby zwycięstw to nie wszystko. Są kluby, którym kibice nie mają za złe, że nie awansowały do Playoffów i nie wygrały każdego możliwego do wygrania meczów. Wszystko to jednak pod warunkiem, że widać jakąś nadzieję – kierunek, w którym zmierza organizacja, widać potencjał rozwijany w młodych zawodnikach. Knicks w dalszym ciągu rozbijają się o ścianę, jaką stanowi Tom Thibodeau. Ścianę, po której Knicks wspięli się w zeszłym sezonie do Playoffów, jak nie wspięliby się prawdopodobnie po żadnym innym trenerze. Ta sama ściana jest jednak w tym sezonie nie lada przeszkodą do pokonania, w kontekście świetlanej przyszłości.
Talent w Nowym Jorku jest. Może nie jest to talent pierwszej wody, nie ma tu potencjalnych super gwiazd. Jak wysoko wisi jednak sufit młodych zawodników Knicks nie dowiemy się prędko, jeśli Taj Gibson gra średnio więcej minut niż Quentin Grimes, Obi Toppin i Cam Reddish. Nie wspominając o debiutantach pokroju Tylera Halla, czy Milesa McBride’a, którzy ledwo dostają szansę na pokazanie się na parkiecie.
Nie trzeba daleko sięgać, by zobaczyć, jak Tom Thibodeau zarządza rotacją na poziomie meczowym. Ostatnia porażka z Nets jest dość bolesnym, ale bardzo obrazowym przykładem. Knicks jeszcze w połowie drugiej kwarty prowadzili różnicą blisko 30 punktów. Ewidentnie niektórzy gracze byli tej nocy w gazie – taki na przykład Immanuel Quickley, który w całym meczu trafił 7/10 prób z gry wchodząc z ławki.
Po kilku minutach czwartej kwarty różnica wyraźnie stopniała do kilku punktów i zrobiło się gorąco – doszło do crunch time’u i na parkiecie zameldowała się piątka z Tajem Gibsonem (3/8 z gry, -14), Evanem Fournierem (6/17 z gry, -12), a na rozegraniu zamiast świetnie spisującego się tej nocy młodego Quickley’a, w kluczowych minutach grał nominalny skrzydłowy Alec Burks (1/5 z gry, 3 punkty w całym meczu). Qucikley pojawił się znów na boisku, ale dopiero na ostatnią minutę, kiedy przewaga całkiem już zniknęła.
„Alec był przez cały rok jednym z naszych najlepszych zawodników. Rzuca na poziomie 40% za trzy [38,5% – przyp. red.] i potrafi rozgrywać. Jest wystarczająco wysoki. Ale naprawdę uwielbiam to, jak Quickley dziś grał. Sądzę, że grał agresywnie, atakował.”
„To musi opierać się na zasługach. Jeśli gość gra dobrze, to gra. Jeśli drużyna dobrze funkcjonuje kiedy jest on na parkiecie, to powinien grać. To jest zdecydowanie najważniejsze. Drużyna jest najważniejsza, przed kimkolwiek. Nie może chodzić o to, co jest najlepsze dla poszczególnych graczy. Chodzi o dobro grupy.”
– Tom Thibodeau
Sytuacja Knicks jest dosyć jasna – no nie idzie. Kiedy nie idzie, trzeba coś zmienić. Rotację, skład, cel – coś trzeba zmienić. Po roztrwonieniu niemal 30-punktowej przewagi z Nets, z ust Thibodeau padły takie słowa:
„Teraz brana pod uwagę jest każda opcja [everything is on the table – przyp. red.]”
– Tom Thibodeau
Czyli jest chęć, by coś zmienić? Cóż, ewidentnie nie po stronie zarządu. Tak się bowiem składa, że w czasie Trade Deadline Knicks nie wykonali żadnych ruchów – nie zrobili nic, by wzmocnić, usprawnić, przetasować trochę rotację. Cała odpowiedzialność została więc przerzucona na trenera – teraz to on musi wyrzeźbić coś z materiału, który ma pod ręką. Tom nie jest jednak znany z kombinowania. Choć zarzeka się, że rozwój leży mu na sercu:
„Mamy młody zespół, który może stawać się tylko lepszy – na tym musimy się skupić. Musimy sprawić, by ci goście stali się lepsi. Zobacz, Mitch (Robinson), RJ (Barrett), Quentin (Grimes), Quick (Quickley), Obi (Toppin) – na tym powinniśmy się skupić. Julius też jest jeszcze młody i wciąż może się rozwijać.”
– Tom Thibodeau
Jednocześnie więcej minut od trzech z wymienionych graczy dostaje mniej minut niż 36-letni Taj Gibson. Z całym szacunkiem do Taja Gibsona oczywiście – to wciąż solidny obrońca.
Jeśli trzeba coś zmienić, a Tom Thibodeau nie da rady nic zmienić, to czy jego praca jest zagrożona? Według Iana Begley’a z SNY, czyli portalu zajmującego się nowojorskimi drużynami sportowymi, właściciel Knicks – James Dolan – odbywał w minionym tygodniu rozmowy, między innymi z wiceprezydentem d.s. koszykarskich, Williamem Wesley’em. Wesley miał dość mocno obwiniać trenera Thibodeau za obecny nieudany sezon zespołu.
Wydaje się powtarzać schemat z czasów pracy Thibodeau w Timberwolves. Jeden bardzo udany sezon, właściwie powyżej wszelkich oczekiwań, a potem wyczerpanie formuły i zjazd. Tom chyba znów walczy o swoją pracę.