Beal mógł grać dla Warriors… Wolał zostać w Waszyngtonie
Bradley Beal wynegocjował tego lata nowy, potężny kontrakt z Washington Wizards. Niejako w nagrodę za wierność swojemu macierzystemu klubowi, nie tylko dostał maksymalną możliwą ofertę 251 milionów dolarów za 5 lat gry, ale też cenne dla zawodnika bonusy, jak opcja gracza w ostatnim roku, 'trade kicker’, który podniósłby jego zarobki w przypadku wymiany, oraz przede wszystkim 'no-trade clause’, czyli klauzulę, która pozwala mu zawetować każdy potencjalny transfer z jego udziałem.
No-trade clause to przywilej przysługujący największym gwiazdom ligi. Dzięki takiemu zapisowi, klub będzie musiał w cudzysłowie 'pytać zawodnika o zgodę’, jeśli będzie zamierzał przehandlować jego umowę. W ten sposób Wizards niejako stali się zakładnikami woli swojego lidera i jeśli za dwa-trzy lata okaże się, że chcieliby wejść w przebudowę, najpewniej okaże się to niemożliwe. Wartość marketingowa Beala dla klubu z Waszyngtonu najpewniej była tego warta, ale nie o tym. Okazuje się, że Bradley Beal już rok temu w pewien sposób skorzystał z umownej, nieistniejącej jeszcze klauzuli. Jak donosi Brian Windhorst z ESPN, Golden State Warriors rok temu robili podchody pod transfer Bradley’a Beala. Tym, który nie chciał dopuścić do transferu był… Sam Bradley Beal!
Lider Wizards nie chciał trafić do zespołu, z którym z pewnością walczyłby o mistrzowski tytuł (Warriors ostatecznie zdobyli mistrzostwo bez niego) – wolał zamiast tego zostać w Waszyngtonie, w którym od 10 lat nie może osiągnąć żadnego spektakularnego wyniku. Czy pokazuje to oddanie dla macierzystego klubu? Najpewniej. Możliwe jednak, że transfer Beala byłby Wizards na rękę – o ile Warriors byli w stanie dać w zamian assety o odpowiedniej wartości. Tego się już raczej nie dowiemy.