Agent sportowy o sytuacji na rynku transferowym: Z dużej chmury mały deszcz
– Może się okazać, że z tego mieszania w pierwszoligowym garnku nic nie wyjdzie i będzie z dużej chmury mały deszcz. Albo będą transfery na zasadzie wymiany między klubami, które stwierdzą, że na taką zmianę trzeba się zdecydować – ocenia sytuację na pierwszoligowym rynku transferowym agent Wojciech Glabas z Underdog Sports Agency.
Pamela Wrona: Co aktualnie dzieje się na pierwszoligowym rynku?
Wojciech Glabas, agent FIBA: Zapytań o graczy jest teraz bardzo dużo. Wydaje mi się, że rzeczywiście każdy klub szuka jakiegoś wzmocnienia. Wynika to z tego, że nie ma zespołu, który by się szczególnie wyróżniał bądź odstawał od reszty. Każda drużyna dostrzega, że jest potencjał na lepszą grę i jest potrzeba wzmocnień. Natomiast brakuje graczy.
Niewielu jest takich zawodników, przynajmniej wśród tych, których ja reprezentuję, którzy już tu i teraz potrzebują zmiany bo nie odnaleźli się w nowym klubie, czy nie chce ich trener. Są to pojedyncze przypadki, w których może będą widoki na transfer, ale na ten moment popyt jest duży, a nie ma zawodników, którzy byliby dostępni na rynku. Wiadomo, że zespoły z dołu tabeli szukają, tak jak i te, które grają trochę poniżej oczekiwań. Okazuje się, że łącznie brakuje nawet i kilkudziesięciu czy kilkunastu koszykarzy. Problem w tym, że ich nie wyczarujemy, zwłaszcza że zawodnicy zagraniczni są już podpisani w większości pierwszoligowych klubów. Może być tak, że pomimo chęci i możliwości te zespoły dokończą sezon w tych samych składach.
Czy – idąc za opiniami – rzeczywiście można odczuć różnicę w porównaniu do poprzednich lat?
– À propos – właśnie widzę, że próbuje dodzwonić się do mnie trener Robert Skibniewski, zapewne w tym temacie, a dopiero co skończyłem rozmawiać z dyrektorem sportowym Tomaszem Jaremkiewiczem (śmiech).
Zawsze tak jest, że w okolicy grudnia, kiedy zbliża się zamknięcie okienka transferowego (połowa stycznia – przyp.red.), ten ruch jest wzmożony. Natomiast nie przypominam sobie, kiedy ostatni raz byłaby aż tak spłaszczona tabela i tak mała różnica między zespołem z pierwszej czwórki czy piątki, a tym walczącym o utrzymanie. Zatem nikt na pewno na tym etapie się nie poddaje. Drużyny z dołu też niechętnie wypuszczają graczy. Wręcz odwrotnie – potrzebują wzmocnień. Z kolei zespoły ze środka czy z góry widząc, że mogą się pobić o jak najwyższe miejsce przed play-off, też nie chcą nikogo puścić. Zdecydowanie to się zmieniło z uwagi na układ tabeli, a pomimo dużego zapotrzebowania po prostu nie ma aż tylu opcji na zmiany.
Z punktu widzenia agenta, to jest powtarzalne. Rzeczywiście jest większe zapotrzebowanie niż dotychczas. Ale to jest też tak, że nikt nie wykonuje gwałtownych ruchów. Połowa ligi ma bilans 8-7, czy 7-8. To nie jest zły wynik, bo to jedno zwycięstwo od play-off albo już dające play-off i jest zapewne obawa, że taka zmiana może wyjść na niekorzyść zespołu.
Brak graczy to akurat problem, który występuje w każdym sezonie.
Z perspektywy całego sezonu jest to faktycznie problem, ponieważ kluby, które mają środki i chrapkę nawet na medale, taką konstrukcją przepisów o obcokrajowcach i Polakach są zablokowane. Nikt nie wypuści młodzieżowca, jeśli nie znajdzie za niego zastępstwa i nikt nie puści zawodnika wysokiego lub rozgrywającego, jeżeli nie podpisze innego. To się w ten sposób zapętla, trzeba dostosowywać taktykę, przez co niekiedy lepiej jest zmienić trenera, który mógłby inaczej pracować z danym zespołem i może coś zaradzi. Natomiast przepływ zawodników jest stosunkowo mały.
Nie bez powodu słyszy się, że łatwiej jest zmienić jednego trenera niż wymienić kilku zawodników.
Dokładnie tak jest.
Czy jest pewna analogia jeśli chodzi o zarobki?
Do 2019/2020 roku, czyli do czasów pandemii, zarobki koszykarzy rosły minimalnie. Nie było widać drastycznych różnic między jednym a drugim sezonem. Później natomiast rzeczywiście koszty życia wzrosły, inflacja dotknęła wszystkich, płaca minimalna podniosła się o kilkadziesiąt procent na przestrzeni kilku lat. Różnica w wartości pieniądza zmieniła się o ponad 40 proc. Nie nazwałbym tego podwyżkami, a wyrównaniem inflacyjnym. Mimo że zarobki koszykarzy zdecydowanie nie idą wprost proporcjonalnie do wzrostu inflacji. W mojej ocenie wszystko jest naturalnym procesem.
Jeżeli mowa o wydatkach klubów, ciężko jest je porównywać. W klubach z dużych miast choćby koszty mieszkań są dużo wyższe. Inaczej buduje się zespoły, które mają awansować i inaczej robi się to grupą doświadczonych graczy, a jeszcze inaczej w zespołach młodzieżowych. Przykład WKK Wrocław pokazuje, że mając raczej nie tak wysokie kontrakty, można rozwijać młodzież, grać fajną i atrakcyjną dla oka koszykówkę, a przede wszystkim skuteczną, nie wydając kroci. Wiele też zależy od doświadczenia klubów na tym poziomie, bo niekiedy kluczowa jest znajomość tego, jakie są realia rynkowe.
Podsumowując, to co nas jeszcze czeka na przełomie pierwszej i drugiej rundy rozgrywek?
Może się okazać, że z tego mieszania w pierwszoligowym garnku nic nie wyjdzie i będzie z dużej chmury mały deszcz. Albo będą transfery na zasadzie wymiany między klubami, które stwierdzą, że na taką zmianę trzeba się zdecydować. Trudno to przewidzieć. Czasami może wpłynąć na to jedna porażka lub jedna kontuzja.