6 wojowników drugiego planu – niedoceniani gracze NBA
W NBA jest 30 zespołów, z których każdy ma w rotacji (nie w składzie, tylko w rotacji – takich grających na bieżąco grajków) po 12-13 wojowników. Daje to – obliczając na takim dużym uproszczeniu – grubo ponad 300 koszykarzy, którzy na co dzień wychodzą na parkiet, wylewając siódme poty w pogoni za zwycięstwem.
Zależnie od tego, jak bardzo interesujesz się NBA, kojarzysz albo największe gwiazdy, albo po 3-5 grajków z każdej ekipy, albo i większość regularnie występujących koszykarzy (jest na to większa szansa, jeśli śledzisz nasz portal, są na to badania!). Pytanie jednak, na ile jesteśmy w stanie docenić tych wszystkich aktorów drugiego i trzeciego planu, którzy nie zdobywają po 20 punktów na mecz i nie wyskakują co rano w highlightach? Nawet jeśli wiemy czasem instynktownie, że jakiś mniej kojarzony grajek jest dobry, czasem trudno nam sobie w pełni uzmysłowić dlaczego.
To jest bardzo subiektywna, bardzo wybiórcza selekcja sześciu takich mniej oczywistych koszykarzy, którzy dają swoim zespołom więcej, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Jest takich w całej lidze mnóstwo, więc niewykluczone, że za jakiś czas powstanie kolejne takie zestawienie. Na pewno pomoże mi, jeśli w komentarzach wskażecie swoich kandydatów do miana niedocenianego koszykarza.
Dobra, lecimy.
Isaiah Hartenstein
Podstawowym centrem Los Angeles Clippers jest Ivica Zubac i pewnie nawet jego można by uznać za nieco niedocenianego. W powszechnej świadomości kibiców NBA Zubac jest już chyba jednak zawodnikiem co najmniej niezłym, a miejsce to zapewnił sobie w dużej mierze ostatnimi Playoffami. Inaczej jest jednak z jego zmiennikiem Isaiah Hartensteinem, który przez dobre 3 lata był niezbyt znaczącą 'zapchajdziurą’ w rotacjach Rockets, Nuggets, czy później Cavaliers. W tym sezonie jest zgoła inaczej.
Trochę trudno w to uwierzyć, ale z Hartensteinem na parkiecie, Clippers są od swoich rywali lepsi o 9,9 punktu na 100 posiadań, podczas gdy z Zubacem są gorsi o 7,3 punktu na 100 posiadań. Okazuje się, że defensywa prezentowana przez Hartensteina jest dla rotacji trenera Tyronna Lue niezwykle istotna. W przeliczeniu na 36 minut notuje on 2,5 bloku, co jest 6. wynikiem w lidze – nie tylko przed Ivica Zubacem, ale też choćby Jakobem Poeltlem, Clintem Capelą, czy Jarrettem Allenem.
Obrona obręczy to jednak nie jest jego jedyna umiejętność. Jak w przypadku wielu centrów w ostatnich latach, elementem, który wyniósł jego grę na wyższy poziom, jest szybkość w przemieszczaniu się na nogach – wysoka w zestawieniu ze wzrostem. Pozwala mu ona nie tylko grać klasyczny 'drop’ na zasłonie, czyhając na blok, ale też okazjonalnie wyjść wyżej, zabierając przestrzeń zawodnikowi z piłką. Nikt w całej lidze (!) nie kontestuje większej liczby rzutów (18,7) w przeliczeniu na 36 sekund. Kiedy jest na boisku, po prostu nie da się oddać niekrytego rzutu.
Umiejętnośc poruszania się góra-dół jest tym, co po paru latach obecności w NBA uczyniło z Rudy’ego Goberta elitarnego obrońcę, a co dziś sprawia, że Evan Mobley jest z miejsca tak dobry. To też pozwala Hartensteinowi być przydatnym na parkiecie nawet przeciwko small-ballowym ustawieniom, w którym musi czasem wyjść za takim Melo Anthonym, a potem zdążyć z obroną obręczy:
Chuma Okeke
Wszechstronność i defensywne ogarnięcie będzie motywem przewodnim przy kilku kolejnych zawodnikach w tym zestawieniu. Właśnie takie są cechy Chumy Okeke – zawodnika rezerwowego z zespołu, który nie ma w ligowej stawce większego znaczenia. Światło reflektorów nie pada na niego często. Czasem jednak warto spojrzeć też na drugi i trzeci plan.
Jego postęp statystyczny w swoim drugim sezonie w NBA nie jest spektakularny – ba, gra nawet średnio o niespełna minutę mniej w przeliczeniu na mecz. Jego ofensywa wciąż jest jeszcze kłopotem – trafia skromne 37,7% rzutów z gry, w tym tylko 30,4% za trzy. Kiedy jest jednak na parkiecie, rywale zdobywają średnio o 3 punkty na 100 posiadań mniej. Stoi za tym jego dynamika w połączeniu ze świetnym zasięgiem ramion 213 centymetrów przy 198 centymetrach wzrostu. Świetnie doskakuje kontestując rzuty za trzy – z rogów boiska pozwala swoim rywalom na tylko 36,6% skuteczności, natomiast z naprzeciwka kosza na tylko 34,8%. Więcej rzutów od niego (5,5 na mecz) kontestują w jego drużynie tylko nominalni podkoszowi – Mo Bamba, Wendell Carter i Franz Wagner. Okeke to nominalny silny skrzydłowy, ale grywa sporo jako niski skrzydłowy, a w niektórych ustawieniach i jako rzucający obrońca. Przy grających często dwoma wysokimi graczami Magic, taki wynik w kontestowanych rzutach to jest osiągnięcie – zwłaszcza w kontekście rezerwowego.
Długie ręce pozwalają mu nie tylko kontestować rzuty, ale i przecinać tor lotu piłki w czasie podań. W przeliczeniu na 36 minut, Okeke jest 6. najlepiej przechwytującym zawodnikiem w lidze, notując 2,2 przechwytu. Przed nim w tej klasyfikacji są tylko tacy kozacy, jak Gary Payton II, De’Anthony Melton, Jordan McLaughlin, Matisse Thybulle, czy Dejounte Murray. Wszystko to nominalni obwodowi, stojący w większości akcji naprzeciwko gracza z piłką – w przeciwieństwie do Okeke, który jest raczej obrońcą schodzącym z pomocy. Na ten moment chyba wciąż nie jest on zawodnikiem, który zmieniłby obraz gry zespołu – a przynajmniej nie widać tego w Orlando Magic. Jeśli jednak stanie się nieco lepszym strzelcem, pobiją się o niego najlepsze zespoły ligi, nie mam co do tego wątpliwości:
Deni Avdija
Znów – przypadek drużyny, której nie obserwujemy w tym sezonie z wypiekami na twarzy. Zwłaszcza teraz, kiedy z kontuzją nadgarstka z gry do końca sezonu wypadł Bradley Beal, a będący na 11. miejscu Wizards nie są już najpoważniejszym graczem – nawet w walce o turniej Play-In. Tym trudniej zauważyć subtelny progres, jaki zanotował w swoim drugim sezonie gry Deni Avdija. Subtelnym, bo jego liczby nie poszły drastycznie do góry – gra tyle samo minut na mecz, a średnie wzrosły z 6,3 punktu, 4,9 zbiórki i 1,2 asysty do 7,4 punktu, 5,1 zbiórki i 1,7 asysty. Niby nic, ale warto zerknąć głębiej pod ten kamień liczb.
Okazuje się, że z Avdija na boisku Wizards są od rywali lepsi o średnio 9,8 punktu na 100 posiadań. Liczby wskazują na jego przydatność zarówno w ataku (+4,3), jak i w obronie (-5,5, ale punktów rywali, czyli minus to dobrze – przypominam). Okazuje się, że dość długi, mierzący 206 centymetrów Avdija, stał się uniwersalnym obrońcą na kilka pozycji na boisku. Jeszcze przed samym draftem były wątpliwości – sam je miałem – czy skromny atletyzm tego 19-lataka z Izreala pozwoli mu ustawać naprzeciw zawodników z NBA. Co jednak robią dwa lata treningu w najlepszych sztabach. Kiedy trzeba rzucić obrońcę na najlepszego zawodnika rywali, pada często na Danny’ego. Otwierające oczy są te defensywne highlighty z meczu przeciwko Bulls – najpierw zatrzymuje tyłem do kosza jednego z najlepszych w tym elemencie w lidze Nikolę Vucevica, a chwilę później ustaje na przeciw grającego na piłce Zacha LaVine’a. Każdy, nawet najmniej ekscytujący zespół ma jakies smaczki, dla których warto włączyć ich mecz. W przypadku Wizards bywa to defensywa Avdiji:
Dobra – czas przejść w hierarchii nieco wyżej. Zostawiamy zawodników rezerwowych, a chwytamy się tych pierwszopiątkowych. Nie są oni pierwszymi, ani nawet drugimi opcjami swoich ekip, ale ich wkład w grę bywa nieoceniony, co czasem łatwo przegapić.
Herbert Jones
Pierwszy i jedyny w tym gronie debiutant. Co do zasady mamy bardzo mocny rok, kiedy chodzi o pierwszoroczniaków – zachwycamy się grą Evana Mobley’a, Scottiego Barnesa, Josha Giddey’a, ja wciąż staram się przekonać niedowiarków o tym, jak imponujący jest Cade Cunningham w swojej roli – siłą rzeczy brakuje trochę światła fleszy dla innych. A ci są i błyszczą, jak Herb Jones. Nie da się ukryć, że mocno korzysta on na nieobecności Ziona Williamsona, wychodząc na pozycji silnego skrzydłowego w pierwszym składzie. Przy tak ubogiej rotacji, nie trudno było mu wywalczyć 30 minut na mecz. Okazuje się jednak, że jest to bardzo efektywne pół godziny.
Przede wszystkim – żaden zawodnik Pelicans nie rozegrał od niego sumarycznie więcej minut. To już coś. Poza tym, z nim na parkiecie Pelicans są od rywali lepsi o średnio 6,2 punktu na 100 posiadań i nie jest to wyłącznie kwestią braku alternatywy na jego pozycji. Jest to – znowu, staje się to może nudne – wszechstronności defensywnej, która jako zawodnikowi o wymiarach nominalnego silnego skrzydłowego, pozwala mu nadążyć za zawodnikami z piłką. Średnia 1,5 przechwytu na mecz jest w tej chwili najwyższą pośród wszystkich debiutantów. Warto zwrócić przy okazji uwagę na fakt, że grając jako silny skrzydłowy, obok zawodników kreujących grę na piłce, takich jak CJ McCollum, Brandon Ingram, czy nominalni rozgrywający pokroju Devonte’ Grahama, jest w stanie notować średnio 2,2 asysty na mecz. Niby nic, ale pokazuje, że kiedy już dostaje piłkę (w zagrywkach, które nie są konstruowane pod niego), potrafi podjąć decyzję – nie tylko oddać rzut, ale podać piłkę dalej, czy wejść w kozioł. Takiego zawodnika chcesz mieć, jako 4.-5. opcję w swoim zespole.
Już w grudniu dało się złożyć jego defensywne highlighty z gry naprzeciw Paula George’a, Luki Doncicia, Kevina Duranta… Po dwóch pierwszych miesiącach w NBA!:
Robert Williams III
10 punktów na mecz, blisko 10 zbiórek na mecz, 2 asysty, 2 bloki, dobra skuteczność – człowiek, którego na pierwszy rzut oka chciałoby się określić wręcz modelowym przykładem solidności. Za Williamsem III stoi jednak coś więcej. Jest powód, dla którego zaawansowane statystyki go kochają. A szczerze go kochają – według DefensiveBoxPlusMinus (statystyki, która określa o ile punktów na 100 posiadań lepszy jest zespół z zawodnikiem na parkiecie w odniesieniu do reszty ligowej stawki), w lidze jest tylko trzech lepszych obrońców od niego. Są to Nikola Jokic (zaskoczenie?), Giannis Antetokounmpo i Matisse Thybulle. Jego DefensiveWinShares, czyli szacowana liczba meczy wgranych dla jego zespołu dzięki jego defensywnym posiadaniom, wynosi +3,5. Mniej tylko od Nikoli Jokicia i… Jaysona Tatuma. Więcej niż Giannis, Gobert, Mobley, Giannis i inni świetni obrońcy tego świata. Jak to możliwe, że bogowie liczb uznają go za elitarnego defensora, a my ledwo to dostrzegamy?
Trzeba zaznaczyć od razu – nie po to, żeby umniejszyć WIlliamsowi, ale żeby nakreślić jakoś szerszy kontekst – że jego statystykom zaawansowanym pomaga fakt, że funkcjonuje on w bardzo dobrej defensywie zespołowej. Przy takich obrońcach jak Al Horford, Marcus Smart, Jaylen Brown, szansa na to, że ktoś się zagapi z rotacją i Williamsowi przyjdzie stoczyć z góry przegrany pojedynek w obronie jest po prostu niska. Ale w tej najlepszej obecnie defensywie ligi, tracącej tylko 105,6 punktu na 100 posiadań, nie ma zawodnika, który kontestuje więcej rzutów niż Williams III. Zarówno jeśli chodzi o próby za dwa (7,5 na mecz), jak i za trzy (3,7 na mecz) nie ma sobie w Bostonie równych. Jest też ligowym liderem w średniej uratowanych piłek, które podążały na aut (1,2 na mecz, tuż za nim Marcus Smart). Gość wnosi niesamowitą energię:
PJ Tucker
Byłem wielkim fanem sprowadzenia go przez Bucks. Faktycznie, w kluczowych momentach dostarczył w defensywie, ale wydawało się, że to już na oparach. Benzyna drożeje, więc w wieku prawie 37 lat Tucker dalej jedzie na tych oparach i robi naprawdę imponującą robotę – nie tylko w obronie.
Trudno to docenić na pierwszy rzut oka – zdobywa zaledwie 8,1 punktu na mecz, daje średnio 2,2 asysty, trafia na dobrej skuteczności – solidnie, ale czy cokolwiek go wyróżnia? Tak. Naprawdę trudno byłoby znaleźć zarządowi Heat zawodnika, który jako typowy zawodnik 3&D dałby tak wiele także w aspekcie rozprowadzania gry, jednocześnie niemal zupełnie zostawiając pole do popisu swoim młodszym kolegom.
Ja wiem, że ta statystyka zabrzmi jak jakieś wyciąganie przesadnie skomplikowanych zawiłości, ale nadążajcie – kiedy PJ Tucker jest na parkiecie, aż 10,6% trafień Heat wpada po jego asyście. Wynik jak wynik – niezły jak na zadaniowca ze skrzydła, ale kozacy na rozegraniu osiągają i po ponad 30%. Kiedy weźmie się jednak wszystkich zawodników w lidze ze wskaźnikiem powyżej 10%, okaże się, że tylko 3 ma od Tuckera niższy usage%, a więc procent akcji, które zawodnik sam kończy. Są to Royce O’Neale, Mason Plumlee i Steven Adams. Tucker praktycznie nie ma ego – całą swoją grę ofensywną poświęcił temu, by ruch piłki trenera Spoelstry się kręcił. Godne poszanowania – zwłaszcza, że efekt końcowy jest naprawdę dobry.
No ale kluczowy jest fakt, że to ofensywne poświęcenie to zaledwie cząstka jego wkładu w grę. Najważniejszy jest fakt, że defensywnie on wciąż wyskakuje z ekranu i jest wstanie przejąć krycie na każdej możliwej zasłonie: