27) Knicks – Ta roślinka dopiero kiełkuje

27) Knicks – Ta roślinka dopiero kiełkuje

Knicks pierwszy raz od dawna zaczynają sezon bez gracza, którego można nazwać gwiazdą. Czy z tego punktu uda się coś ułożyć w dalszej perspektywie?

PG: Dennis Smith Jr. / Frank Ntilikina / Elfrid Payton / Kadeem Allen
SG: RJ Barrett / Allonzo Trier /Wayne Ellington / Reggie Bullock
SF: Kevin Knox / Damyean Dotson
PF: Julius Randle / Bobby Portis / Marcus Morris / Taj Gibson
C: Mitchell Robinson / Kenny Wooten

Czym są Knicks?

Trudno oceniać i w ogóle rozmawiać o minionym offseason w kontekście New York Knicks. Można nazwać te wakacje nowojorczyków kompletną katastrofą, ale można też dobrze zrealizowanym planem. Katastrofą były te wakacje oczywiście w świetle wcześniejszych doniesień z obozu Knicks, sugerujących, że planem na lato jest pozyskanie dwóch gwiazd na maksymalnych kontraktach. Nie same doniesienia sugerowały, że taki jest plan – wymiana, w której oddali Porzingisa w zamian za niewiele wartych graczy na schodzących umowach była jasnym komunikatem – porzucamy szanse, jakie daje nam Kristaps na przyszłość i walczymy o wolnych agentów. Jak się to udało? Zakładano, że najgorszym scenariuszem będzie Nikola Vucevic i Tobias Harris – tym czasem największą gwiazdą jaka przyjechała latem do Nowego Jorku jest Julius Randle.

To wcale nie jest jednak scenariusz gorszy niż Vucevic i Harris. Pomimo oddania Porzingisa za niewiele, udało się zgromadzić w składzie trochę młodego talentu, jednocześnie nie zapychając salary cap i pozostawiając sobie szanse na wolnych agentów na później. Wszystkie te umowy dla całego zastępu silnych skrzydłowych są jednoroczne, w najgorszym przypadku dwuletnie. Julius Randle ma co prawda w kontrakcie trzy lata, ale trzeci rok jest tylko częściowo gwarantowany – zamiast 20 milionów może dostać 4 miliony. Koniec końców więc są młodzi do ogrywania, są zawodnicy pozwalający na dany moment dobić do dolnego progu salary cap, jest możliwość poczekania do kolejnych wakacji. A jeśli nie, to do jeszcze następnych. A jeśli nie, to może w międzyczasie któryś młody wypali, kto wie. To wszystko opiera się na czekaniu, ale co jest teraz?

Teraz nie ma nic ciekawego. Cały koncept obecnych New York Knicks opiera się na tym, ze to potężna marka, wielka wizerunkowo organizacja, która niezależnie od poziomu sportowego zarabia niesamowitą kasę z racji samego istnienia, z tytułu posiadania ponadczasowego loga i nieprzemijającej ludzkiej potrzeby nakrywania głów czapkami z daszkiem z fajnym wzorkiem. New York Knicks nie muszą wygrywać, żeby być dobrze prosperującym biznesem, więc nie ma co spodziewać się presji z góry, by rozpocząć zwyciężanie. Ten dobrobyt powoduje zastój – ale tak nie będzie wiecznie. Kiedyś Knicks muszą stracić urok bez przerwy wygrywając. Ale nie stanie się to za rok, za dwa, ani za pięć.

Czym jeszcze nie są Knicks?

Mimo wszystko zastanówmy się, co prezentują Knicks na ten moment. Przede wszystkim bardzo trudno wskazać w tej ekipie zdecydowanego lidera. Jeszcze rok temu można by zaryzykować, że sprawy w swoje ręce weźmie Kevin Knox, ale jego pierwszy sezon uświadomił chyba, że ten chłopak musi dostać trochę czasu, jeśli ma wejść na poziom bycia jedną z pierwszych opcji drużyny koszykówki. Swoje momenty miał Allonzo Trier, który stał się rewelacją minionych rozgrywek, ale sporadyczne mecze na 20 punktów nie wystarcza do zostania liderem zespołu. Naturalnym kandydatem jest Dennis Smith Jr., dla którego będzie to bardzo ważny sezon. Będzie to dla niego okazja by pokazać, że dorasta do przypisywanych mu przed draftem oczekiwań i może stanąć za sterami drużyny. Statystyki na poziomie 15 punktów, 3 zbiórek i 5 asyst nie są złe, ale jest kilka rzeczy do poprawy. Przede wszystkim Smith musi zacząć trafiać zza łuku z większą regularnością, a jeśli ma być rozgrywającym (a raczej ma nim być) to musi być pewniejszy w tym elemencie i nie tracić tylu piłek. Jeśli ten sezon okaże się dla niego przełomowy, może stać się centralnym punktem zastępu młodych graczy Knicks, a to ugruntowałoby jego pozycję jako fundamentu pod lepszą przyszłość. Rywalizacja jest jednak spora.

źródło:YouTube/House of Highlights

Głównym rywalem do miana lidera będzie RJ Barrett, który na tym etapie jest dużą zagadką. Nawet ludzie oglądający go regularnie na parkietach NCAA spierają się co do tego, czy poradzi sobie w realiach NBA. Ja osobiście nie śledziłem go w lidze akademickiej, więc opinii się nie podejmę. Ten enigmatyczny skrzydłowy opisywany jest jednak jako bardzo wszechstronny punktujący – nie tylko rzucający z dystansu i penetrujący, ale też potrafiący znaleźć lepiej ustawionego kolegę podaniem. Zarzuca mu się głównie to, że potrafi grać tylko lewą ręką, kompletnie nie używając prawej, co czyni go przewidywalnym w koźle. Jak dobry się okaże – nie wiadomo, ale jeśli spełni oczekiwania, może z Dennisem Smithem Jr. stworzyć świetny duet obwodowych, wymieniający się wzajemnie rolą kreowania ofensywy. Uzupełnieni Kevinem Knoxem, mającym potencjał (jak do tej pory niepokojąco nierealizowany!) na bycie elitarnym obrońcą, wyglądają jak potencjalnie jeden z lepszych obwodowych tercetów przyszłości. Teraźniejszość może się dla nich jednak okazać jeszcze zbyt okrutna.

Skąd ten tłok?

Zostawmy na chwilę młodych. Pod koszem jest zdecydowanie starzej. Wyjątkiem jest oczywiście Mitchell Robinson – 21-letni postrach lig fantasy, który w swoim debiutanckim sezonie grając średnio po 20 minut notował 7,3 punktu, 6,4 zbiórki, 0,8 przechwytu i 2,4 (!) bloku na mecz. Facet tym jednym sezonem pokazał, że drzemie w nim potencjał na fantastycznego środkowego. Za nim w rotacji cały zastęp jednak starszych kolegów, z których każdy będzie musiał dostać jakieś minuty. Jest to o tyle zła wiadomość, że trenerowi Fizdale’owi trudno będzie grać niskimi ustawieniami, a jeśli już, to bardzo krótkimi fragmentami. Szkoda, zwłaszcza w kontekście spacingu dla Robinsona, który w swojej karierze nie oddał jeszcze nawet żadnego rzutu za trzy.

źródło:YouTube/NBA

Czterech najwięcej zarabiających w nadchodzącym sezonie graczy Knicks gra na jednej pozycji – to nie jest normalna sytuacja. Julius Randle, Bobby Portis, Marcus Morris i Taj Gibson – bo o nich mowa – będą walczyć o to samo miejsce na boisku. Co prawda każdy z nich mógłby grać też na środku, ale Robinson po prostu musi dostać więcej minut na mecz niż te 20 z ostatnich rozgrywek. W pierwszym składzie pojawi się pewnie Julius Randle, który ma za sobą świetny statystycznie sezon w Pelicans, gdzie notował 21,4 punktu, 8,7 zbiórki i 3,1 asysty. Stało się tak oczywiście za sprawą bardzo ograniczonej ilości minut Anthony’ego Davisa – tym razem, zważywszy na konkurencję, może tak kolorowo nie być.

Niech sobie rośnie

Knicks nie będą w tym roku wygrywać i to wynika z ruchów poczynionych w wakacje. Knicks nie muszą w tym roku wygrywać, bo najzwyczajniej w świecie stać ich na to, żeby zaczekać jeszcze rok albo dwa. Nie jest jednak tak, że w przypadku ekipy z Wielkiego Jabłka nie będzie zupełnie na co patrzeć. Knicks po cichu zgromadzili jedną z ciekawszych na przestrzeni całej ligowej stawki grupę młodzików, wśród których nie ma może jednego wyraźnego materiału na All-NBA Team, ale z których to każdy wydaje się potencjalnie bardzo interesująca opcją na przyszłość. Za dwa-trzy lata każdy z tej grupy może być sensowną drugą, trzecią, czwartą opcją zespołu NBA. Być może do tego czasu uda się zachować miejsce w salary i po prostu kupić pierwszą opcję na rynku wolnych agentów. Wtedy Knicks nagle staną się w końcu świetnym zespołem, zbudowanym w dużej mierze organicznie, w sposób nie przystający wręcz tak wielkim organizacjom. To jednak na razie tylko marzenia – teraz trzeba dać tej roślince kiełkować, a kiełkująca roślina muru nie przebije. Może go co najwyżej w perspektywie lat przerosnąć. W tej analogii brakuje tylko mądrego ogrodnika, który będzie tę roślinkę regularnie nawoził i nie obrazi się na naturę, że tak wolno rośnie. Nie od dziś przecież każdy kibic Knicks czeka z utęsknieniem, aż ktoś wyrwie Jamesowi Dolanowi tę konewkę.