Pascal Siakam Night – Toronto Raptors prowadzą 1-0

Pascal Siakam Night – Toronto Raptors prowadzą 1-0

No więc zaczęło się! Finały NBA ruszyły, pierwszy mecz za nami, a w nim lepsi okazali się gospodarze, czyli Toronto Raptors. Golden State Warriors od początku muszą więc odrabiać straty.


Warriors – Raptors – 109:118 (0-1)


Krótko przed meczem pojawiła się informacja, że DeMarcus Cousins na pewno zagra w meczu numer 1. Ta informacja nie wpłynęła jednak na kształt pierwszej piątki Warriors. Steve Kerr wystawił na parkiet Curry’ego, Thompsona, Iguodalę, Greena i Jordana Bella. Pierwsza piątka Raptors również okazała się wolna od zaskoczeń – zobaczyliśmy od pierwszej minuty Lowry’ego, Greena, Leonarda, Siakama i Gasola.

Raptors od początku przejęli inicjatywę. Pierwszą kwartę wygrali 25:20, ale poważne prowadzenie uzyskali dopiero na końcu pierwszej połowy. Jeszcze na 4:30 przed końcem drugiej kwarty gospodarze przegrywali jednym punktem. Od tego czasu jednak Toronto wygrało kolejne kilka minut 19:8. Było to kluczowe kilka minut, które na dobrą sprawę ustaliły wynik meczu. Od tego momentu Warriors zmniejszali co jakiś czas stratę, ale już ani razu nie doprowadzili choćby do remisu.

Prawdziwym bohaterem Toronto Raptors okazał się dziś Pascal Siakam. Zdobył w tym meczu 32 punkty, 8 zbiórek, 5 asyst i 2 bloki. Aż 14 ze swoich oczek dorzucił w pierwszej części trzeciej kwarty, powstrzymując Warriors przed ich zwyczajowym runem w tym segmencie spotkania. Co jednak najbardziej niezwykłe, to skuteczność Siakama. W tym meczu wpadało mu absolutnie wszystko – każdy layup, jaki sobie wybrał, znajdował drogę do kosza. Koniec końców trafił 14/17 rzutów z gry i 2/3 z dystansu. W drugiej połowie był prawie nieomylny.

źródło:YouTube/NBA

Drugim najlepszym strzelcem był Kawhi Leonard, zdobywając 23 punkty, 8 zbiórek i 5 asyst. Skuteczność 5/14 nie jest wielkim powodem do dumy, ale Kawhi nadrobił to oddając aż 12 rzutów wolnych. Przede wszystkim jednak, Leonard z piłką był podwajany. Utrudniało mu to grę, ale otwierało wiele czystych pozycji dla kolegów. Pomoc w obronie GSW często przychodziła spod kosza, co dało dużo pola do popisu Marcowi Gasolowi. Poskutkowało to linijką 20 punktów, 7 zbiórek i skutecznością 6/10 z gry, w tym 2/4 z dystansu. Ofensywnie Gasol dawno nie doświadczył takiej swobody, co przełożyło się na jeden z lepszych jego meczów w tych Playoffach.

Po drugiej stronie parkietu Gasol też spisywał się bardzo dobrze – jak z resztą wszyscy wysocy Toronto Raptors. Zarówno Gasol, jak i Siakam z Ibaką stanęli na wysokości zadania, wychodząc wysoko po zmianie krycia do Stepha Curry’ego. Co prawda zdobył on w tym spotkaniu okazałe 34 punkty, 5 zbiórek i 5 asyst, trafił dobre 8/18 rzutów z gry i 4/19 zza łuku, ale to mocno indywidualny występ SC#30. Mimo ciągłego ruchu w ofensywie zawodników bez piłki, który Warriors mają przecież świetnie opanowany, piłka wcale nie docierała tak sprawnie we wszystkie obszary boiska. Było widać te kilka dni przerwy zespołu, a co za tym idzie brak optymalnego rytmu.

Ten rytm było widać u Raptors. Zawodnicy bardzo dobrze reagowali na ruchy obrony, podejmowali dobre i szybkie decyzje. Sprawnie mijali zbyt blisko stojącego obrońcę, oddawali piłkę podaniem przy podwojeniach. Bardzo dobrze tę grę w penetracjach czuł Kyle Lowry, który co prawda zdobył tylko 7 punktów, ale dorzucił 6 zbiorek i 9 asyst, kończąc z ex aequo najwyższym w zespole wskaźnikiem plus/minus na poziomie +11. Jego podania pomogły otworzyć drogę do kosza pozostałym – na przykład Fredowi VanVleetowi, który okazał się nieocenionym wsparciem z ławki. Zdobył 15 punktów, trafiając 5/8 rzutów z gry. Zwłaszcza ten jeden pod koniec mocno podgrzał atmosferę.

Dla Warriors punkty poza Currym zdobywał Klay Thompson, który uzbierał ich 21 trafiając 8/17 rzutów z gry. Draymond Green zdobył kolejne triple double, notując 10 punktów, 10 zbiórek i 10 asyst. Na wielką pochwałę zasługuje też Andre Iguodala, który mimo kontuzji łydki zostawił na parkiecie mnóstwo energii, zwłaszcza w obronie. Zdobył on 6 punktów, 6 zbiórek i 7 asyst.

Trener Steve Kerr bardzo ochoczo korzystał z rezerwowych. Aż 7 rezerwowych weszło w tym spotkaniu na parkiet, a większość z nich zdobyła kilka punktów, co koniec końców pozwoliło wygrać punkty rezerwowych aż 36:25. Największą rolę z ławki odegrał  Kevon Looney, grając aż 28 minut i zdobywając w tym czasie 9 punktów. Swoje 8 minut dostał też DeMarcus Cousins, przekuwając je w 3 punkty, 2 asysty i 2 bloki. Pomimo dwóch spudłowanych rzutów był to całkiem obiecujący występ.

Raptors nie wygrali tego meczu jednym elementem. Byli po prostu lepsi. Nie wygrali co prawda w ilości zbiórek (a nawet minimalnie przegrali), ale ich rozmiar i celność spod kosza robiła różnicę. Nie wygrali w ilości asyst (przegrali 29-25) ale ich ruch w ofensywie – zarówno ruch piłki jak i zawodników bez niej – był bardziej dynamiczny i skuteczniejszy. Drake mógł poczuć się zwycięsko – na trybunach siedział w koszulce Della Curry’ego, a po końcowym gwizdku wdał się w mały trashtalk z Draymondem Greenem.

Golden State Warriors mają szansę by odpowiedzieć już w nocy z niedzieli na poniedziałek o godzinie 2:00 naszego czasu. Jeśli tego nie zrobią… zrobi się ciekawie.